poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Hanami. A nawet dwa.

No i wybrałam się na hanami z Friendsami. Zgodnie z przewidywaniami kwiatów nie było tam już w ogóle - drzewa były w połowie zielone, a w połowie łyse - ale kto by się przejmował takim szczegółem? Nijak nie przeszkodziło nam to w dobrej zabawie. W I-Housie nie został prawie nikt (poza tymi, których dopadło kwietniowe przeziębienie... Dziwna to pora na chorowanie. W każdym razie, ja się dzielnie trzymam ;)). Wszyscy gromadnie wybraliśmy się nad rzekę Kamo. A że Friendsów też było całkiem sporo, więc ledwo się nad tą rzeką zmieściliśmy. Biedni przechodnie i rowerzyści nie mieli jak się poruszać, bo zablokowaliśmy ruch na środku ścieżki...







"Impreza", jeśli można to tak w ogóle nazwać, trwała ok. 3 godziny. Kwiatów wiśni, jak już wspomniałam, nie było... Ale nie było też deszczu, którym straszono nas od początku tygodnia. Było za to grillowanie. I znów trochę darmowego jedzenia, choć tym razem specjalnego szału nie robiło. Na dobry początek - gohan dake! ;) Czyli po prostu kula ryżu...


Mimo braku przepięknych widoków i ciągłego niepokoju, czy za chwilę nie lunie deszcz, imprezę zaliczam do udanych. Miałam to szczęście, że usiadłam obok bardzo sympatycznej dziewczyny, która była zainteresowana mną jako mną, a nie tylko chciała zaszpanować przed znajomymi i posiedzieć obok gajdzinki :). A w dodatku - choć miała tylko 18 lat (co w przypadku Japonek oznacza zupełnie co innego niż u Polek; ostatni weekend spędziłam w towarzystwie japońskich osiemnastolatek i mogę przysiąc, że moja szesnastoletnia siostra jest 2 razy doroślejsza...) - rozmawiało mi się z nią dobrze. Nie piszczała, nie wołała co chwilę iiii, kawaiiiiiiiii!... Co najdziwniejsze, jako póki co jedyna z poznanych tutaj Japończyków, przyznała się otwarcie, że nie wie, gdzie jest Polska i spytała, czy mogę jej coś o moim kraju opowiedzieć. Do tej pory miałam okazję zaobserwować jedynie 2 rodzaje reakcji: albo "Ahaaaa" i mina pod tytułem "ok, poudaję, że wiem, gdzie to jest", albo rzucone wprost "Polska? Pierwsze słyszę. Nie znam. To w Rosji?". Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby ktoś przyznał, że nie wie, o czym mówię, ale chciałby się tego dowiedzieć...

A wieczorem... Przypadkiem wzięłam udział w kolejnym hanami. Takim trochę z przymrużeniem oka ;).
Jakieś dziwne hałasy zza mojego fotela (który jest już absolutnie, w 100%  mój - mowy nie ma, żeby usiadł w nim ktoś inny!) kazały mi się odwrócić i sprawdzić, co się tam wyrabia. Okazało się, że dziewczyny z naszego piętra - z Ceccą na czele, oczywiście - robią... Piknik. W pokoju. Przyniosły nawet buru shito, czyli blue sheet.
 - Robicie hanami? - zapytałam więc, bo to pierwsza rzecz, jaka kojarzy się z tą płachtą.
 - Jasne! - to Cecca. - Tylko że nie ma tu hana! Co to właściwie jest? Heyami? Niech będzie, robimy heyami!
Słowo hanami składa się z dwóch znaków: 花見. Pierwszy, hana, to kwiat. Drugi, miru, to patrzeć. Stąd hanami, czyli oglądanie kwiatów. A że w pokoju, jak wiadomo, kwiaty wiśni nie kwitną... Przerobiły to na heyami, 部屋見. Heya to pokój, wyszło więc z tego oglądanie pokoju...
Ale jakoś tak dziwnie siedzieć na blue sheet i nie robić hanami, więc wpadłyśmy na jeszcze głupszy pomysł. Słowo hana ma właściwie dwa znaczenia, zapisywane różnymi znakami. Jest 花, czyli hana-kwiat, ale też 鼻, czyli hana-nos. Uznałyśmy więc, że zrobimy 鼻見. Przyjęcie oglądania nosów. I choć same uznałyśmy, że jest to metcha baka, czyli mega głupie, to jednak miałyśmy niezły ubaw, kiedy ludzie usiłowali zgadywać, jak nazywa się to przyjęcie...



Kaka, Cecca, Fei i Yukiko, czyli główne organizatorki hanami:


I, oczywiście, to co lubię najbardziej - jedzenie! :D


I to by było na tyle w temacie hanami. Sakura opadła, a do Kioto powoli zaczyna pukać lato. Powietrze pachnie wakacjami. A kwitnące krzewy, których róż - jak do tej pory sądziłam - nie ma prawa występować w naturze, podobają mi się 100x bardziej niż wszystkie te wiśnie razem wzięte :).

4 komentarze:

  1. Hanami .... :) oglądanie nosów. Genialne. w Polsce by to nie przeszzło. Albo przeszłoby ale zostałoby uznane za psychopatologię albo i gorzej :):):):):) Mega radocha, że życzliwość i ogólnie pozytywne usposobienie Japonczyków pozwala na spędzanie czasu na wygłupach i nie uchodzi to za coś dziwnego ... fajnie masz wśórb tylu narodowości. Dużo śmiecho radości i zabaw... A u nas w Polsce ludzie sie tylko zamartwiają i denerwują...

    Ale nie o tym. Aniu - piękne zdjęcia. Ja wiem że fotograf trzyma aparat. Ale zrób kiedyś wyjątek - na żadnym zdjęciu Cię nie ma .... :):)

    Przy okazji - jak wygląda rok akademicki ? czy tak jak u nas dwa miesiące lata są wolne ? jak to jest ogranizacyjnie ? czy latem my będziemy odpoczywać i jeździć nad Jeziora i nad morze a Ty będziesz się uczyć ? :(

    Piękny opis. Zdrówka !!

    p[ozdrowienia. Dużo słońca życzymy !

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja nie wiem, Bydgoszczaninie, czy trochę nie przesadzasz. Zdarzało mi się w Polsce robić ze znajomymi dziwniejsze rzeczy... ;). Co do zdjęć - jak to? Jestem na grupowym. Musisz mnie tylko znaleźć :P.

    Rok akademicki wygląda zupełnie inaczej: zajęcia od kwietnia do sierpnia (1szy semestr) i od końca września do lutego (2gi semesetr). Także tak ,będzie dokładnie tak, jak napisałeś: Wy w Polsce będziecie zbijać bąki, a ja będę kuć do egzaminów ;). Dobra wiadomość jest taka, że w urodziny będę już pewnie po wszystkim albo przynajmniej większości...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie powiem żebyś się jakoś specjalnie rzucała w oczy na tym grupowym, chociaż większość to jednak Azjaci :P Ale chyba znalazłam (piąty/czwarty "rząd" od dołu, mniej więcej szósta osoba po prawej stronie?)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie :). Ja tam nie wiem - jak opublikowałam to zdjęcie na Facebooku to moja siostra odpisała, że znalazła mnie po 5 sekundach... ;)
    Ale fakt, mam zły kolor włosów, mało rzucam się w oczy. Zwłaszcza, że połowa Japonek (Japończyków zresztą też) rozjaśnia włosy, czyli wychodzą im brązowe...

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)