Hanami jest chyba najbardziej znanym w Polsce japońskim słowem (pomijając może te spolszczone, w rodzaju gejszy i samuraja...), ale na wszelki wypadek wyjaśnię: to określenie zwyczaju oglądania kwitnących wiśni, czyli sakury. Zdarzyło mi się parę razy, że ludzie pytali mnie o różne japońskie święta i tradycje - i nie bardzo potrafili pojąć, jak można zrobić przyjęcie z okazji zakwitnięcia paru drzew. I co? Na czym to niby ma polegać? Że się siedzi i patrzy na kwiatki? Bez sensu!
Ano tak. O to w tym mniej więcej chodzi. Bierze się grupę przyjaciół, obrzydliwą, niebieską płachtę (ciekawe, czy to się łapie pod buru shito? ;-)), jedzenie, picie i robi się piknik w mniej lub bardziej reprezentatywnym miejscu. Te najpiękniejsze (chociaż może wcale nie, może raczej lepiej rozreklamowane...) są przeważnie mocno zatłoczone; mniej popularne miejsca są za to całkiem przyjemne i naprawdę można w nich miło spędzić czas.
Prawdę mówiąc, nie miałam tu porządnego hanami. Albo pogoda była nie taka, albo miałam dużo zajęć, albo byłam tak zmęczona, że nie byłam w stanie wstać z fotela. Przyznam się też, że tak naprawdę wcale mnie te kwitnące drzewka jakoś szczególnie nie zachwycają. Zrobiono z nich symbol Japonii, który pojawia się wszędzie, więc kiedy naprawdę je zobaczyłam, nie poczułam żadnego zdziwienia ani zachwytu. Tylko coś na zasadzie: "o, sakura". Niestety, olbrzymia różnica pomiędzy nieruchomą sakurą a ruszającą się sakurą jakoś nie poruszyła mojego serca...
Nie znaczy to, oczywiście, że widok kwitnącej wiśni zupełnie mnie ominął. Nawet gdybym chciała przed nią uciec, nie byłoby na to szans. Sakura jest wszędzie. A przynajmniej była, bo teraz jest już prawie przekwitnięta. W każdym razie, samo pójście na zajęcia było wystarczającą sposobnością do podziwiania drzewek:
Ale nie można przecież spędzić roku w Japonii i nie zrobić choćby najmniejszego hanami. Hmm... No dobrze - można powiedzieć, że miałam swoje mini-hanami, które wyszło zupełnie mimochodem. Pogoda była piękna, zajęcia skończyły się stosunkowo szybko, więc koleżanka, Jin Yae, zaproponowała spacer. Poszliśmy w czwórkę: my dwie, Andrzej i Daniel... Trochę na spacer, trochę na zakupy, trochę na obiad. W Wielkanoc odkryliśmy (ok, Daniel nam pokazał...) mało uczęszczaną ścieżkę, prowadzącą do Kamigamo-jinji. Przyjemna okolica: daleko od ulicy, cicho, spokojnie... Można nawet rozmawiać!
Sakura tez tam jest. Jakżeby inaczej.
Zakaz wstępu kawaii psów na teren chramu...
Nad rzeką Kamo - co za niespodzianka! - kwitła sakura. Tu akurat muszę przyznać, że prezentowała się pięknie:
A że było ciepło, słonecznie, żadne z nas nie miało niczego specjalnego do roboty i byliśmy objedzeni po wizycie w Nakau, postanowiliśmy nie wsiadać w najbliższego shuttle busa, tylko nareszcie odwiedzić Kamigamo-jinję. A nawet na chwilę usiąść na trawie. Bez obrzydliwej, niebieskiej płachty.
Wejście na teren Kamigamo. Zdjęcie jeszcze sprzed okresu sakury. |
Siedzieliśmy tam może z pół godziny. Ale była sakura? Była! Mieliśmy nawet ciasteczka. Przyjmijmy więc, że się liczy ;).
Na jutro Japończycy z kółka "Friends" zaplanowali dla nas, gajdzinów, kolejne hanami. Chociaż kiedy napisali to na tablicy, Paul, koordynator całego projektu stypendialno-wymianowego, przerobił to na "hanami okuri", czyli "pożegnanie hanami"... Bo rzeczywiście, sakura już prawie przekwitła. Prognoza pogody na jutro też nie nastraja mnie specjalnie optymistycznie. Ale mimo to, o ile tylko nie będzie padał ulewny deszcz, zamierzam się tam przejść :).
A ja mam naiwne pytanie, żeby nie rzec głupie. Czy te kwitnące wiśnie dają jakieś owoce i co Japończycy z nimi potem robią?
OdpowiedzUsuńOno wcale nie jest głupie, bo to jeden z największych podświadomych mitów na temat Japonii - wszystkim się wydaje, że skoro to "kraj kwitnącej wiśni", to i wiśni jako owoców musi tu być pełno. Niestety, japońska sakura nie owocuje... :( A wiśnie i czereśnie należą podobno do najdroższych owoców.
OdpowiedzUsuńPiękne (*_____*)
OdpowiedzUsuń