wtorek, 1 maja 2012

清水寺

...czyli Kiyomizu-dera. A przy okazji Yasaka-jinja, Gion i Pontocho.

To już stosunkowo stara wycieczka. To znaczy, jestem tu dopiero od miesiąca, więc nie aż tak stara, ale... Pierwszy tydzień w Japonii wlókł mi się jak flaki z olejem. A potem przyspieeeeeeeeeeeeeszył - i dni mijają mi w ekspresowym tempie, zlewając się ze sobą i, paradoksalnie, sprawiając wrażenie, że jest ich o wiele więcej niż w rzeczywistości. Za dużo emocji na raz ;). Mam więc wrażenie, że od mojego zwiedzania Kiyomizu minęło mnóstwo czasu... W rzeczywistości było to równy miesiąc temu, 1. kwietnia.

Na zwiedzanie wybraliśmy się w trójkę: Andrzej, ja i nasza (ok, bardziej Andrzeja... Chociaż mam nadzieję, że teraz już też moja ;)) koleżanka, Yuka. Jako że Yuka mieszka pod Kioto, w dodatku od południa, a my na jego północnych obrzeżach, umówiliśmy się na dworcu w centrum, z którego było już stosunkowo blisko do świątyni.


A że spóźniliśmy się z Andrzejem prawie godzinę (cóż, dojazd zabrał nam nie 20 minut, jak wg wszystkich powinien, tylko dobre 60...) i zrobiła się pora obiadowa, wybraliśmy się na jakiekolwiek, stosunkowo tanie jedzenie. Mijaliśmy po drodze sporo knajpek - i wszystkie kusiły nas bardzo apetycznie wyglądającymi wystawami. Świadomość tego, że modele jedzenia są wykonane z plastiku, nijak nas nie zniechęcała...

 

Ostatecznie zdecydowaliśmy się na takoyaki, czyli smażone kulki z ośmiornicy. Andrzej w wersji podstawowej, ja - nieco upgrade'owanej, z sosem jajecznym. To było moje pierwsze takoyaki w życiu i natychmiast stało się jedną z moich ulubionych japońskich potraw :).


Wybraliśmy się jeszcze na małe zakupy - i już mogliśmy ruszać w stronę Kiyomizu.


Kiyomizu-dera jest jedną z najbardziej znanych kiotyjskich świątyń. W razie wątpliwości - buddyjskich. Wiąże się z tym to, że wiele elegancko, tradycyjnie ubranych Japończyków odwiedza ją z okazji najróżniejszych świąt. Szczególnie rzuca się to w oczy w przypadku Japonek, noszących piękne kimona.


Świątynia prezentuje się równie ładnie:


Niestety, przed wejściem do najciekawszej części kompleksu trzeba kupić bilet wstępu...


Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów Kiyomizu-dery jest wysoki taras. Jest nawet w japońskim takie powiedzenie: "Rzucić się z tarasu Kiyomizu-dery", co znaczy tyle, co zrobić coś bardzo ryzykownego i desperackiego... W rzeczywistości nie jest wcale aż tak wysoki i ten, kto zdecydowałby się z niego rzucić, prawdopodobnie tylko trochę by się połamał. Nie da się jednak ukryć, że widok z niego jest piękny. Niestety, zdjęcia nijak tego nie oddają - z tarasu patrzy się pod słońce...


Autorka bloga i jej desperackie próby zrobienia ładnego zdjęcia. Aparatem, który już ledwo zipie. W tle rzeczony taras.


Aparat, niestety, umarł na amen. Pozostało mi zdać się na Yukę i jej zdjęcia...


Sympatycznie wyglądająca - i, o dziwo, wcale nie koszmarnie droga - przyświątynna knajpka. Jak widać (o ile zna się hiraganę :P), można w niej zjeść najlepszą z japońskich potraw, czyli... Kitsune-udon! :)


Zmierzając do wyjścia:


Z Kiyomizu-dery wybraliśmy się do pobliskiego chramu (shintoistycznego), czyli Yasaka-jinji. Sama droga była zachwycająca. To rejony starego Kioto, w którym czas się zatrzymał i czuć w nim klimat starej stolicy...


Yasaka-jinja podobała mi się o wiele mniej niż Kiyomizu-dera. Jest ładna, oczywiście, ale... Bez rewelacji.

 

Niewyraźne, ale zawsze. Żeby nie było, że się ukrywam: Ania i Yuka przed Yasaka-jinją:


A skoro już byliśmy w mieście, w samym centrum, to czemu nie zahaczyć też o Gion - najsłynniejszą dzielnicę gejsz?


Plakat, reklamujący miyako-odori, czyli tańce ze stolicy:



A skoro byliśmy już w Gion, to czemu nie Pontocho, prawie równie słynna dzielnica gejsz...?


Gejsz, niestety, nie spotkaliśmy. Ale też specjalnie się tego nie spodziewałam. Było o wiele za wcześnie.

Mieliśmy w planach jeszcze Kioto-tower, ale nie daliśmy rady... Za bardzo byliśmy zmęczeni całym dniem chodzenia. Wybraliśmy się za to do domu handlowego Avanti, na którego najwyższym piętrze znajduje się ogromna księgarnia. Kto mnie bliżej zna, ten wie dobrze, że to coś w sam raz dla mnie :).

4 komentarze:

  1. Pięknie !!
    bydgoszczanin.

    OdpowiedzUsuń
  2. Interesująco to wygląda :) Mi tam się zawsze Japonki w kimonach będą kojarzyć z japońskimi filmami (ewentualnie anime) i ciężko mi się uzmysłowić, że tak się tam ludzie ubierają :)

    PS. Dobrze, że w końcu się na zdjęciach zaczęłaś pojawiać:P

    OdpowiedzUsuń
  3. *zapatrzyła się na zdjęcia*

    Cudownie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudnie tam :-) Zazdroszczę ci okolic i sakury też (której już nie ma, ale była piękna) :-)

    A w tej knajpce z dywanikami, to trzeba zdjąć buty, aby wejść?

    Pozdrowienia ze słonecznej W-wy.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)