sobota, 22 września 2012

Okinawa królewska: Shurijou

Pierwszego dnia naszego pobytu na Okinawie nie do końca wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Początkowo chcieliśmy wybrać się do okinawskiego oceanarium; okazało się jednak, że jest dość daleko, nie tak prosto było połapać się, jak właściwie można się tam dostać, a że było też dość późno (sporo czasu zeszło na moje bieganie w tę i z powrotem po Kokusai-doori ^^) uznaliśmy, że może lepiej przełożyć to na inny dzień. Zdecydowaliśmy się więc na mniej czasochłonną opcję: zamek królewski w Naha, czyli, po japońsku, Shuri-jou.


Ponoć było takich zamków więcej. Bo i królestw/księstw na Okinawie było więcej niż jedno. Dopiero po zjednoczeniu Okinawy w 1429 roku (czyli podboju południowego i północnego księstwa przez Chuuzan, "Środkową Górę") Shuri-jou stał się główną siedzibą kolejnych władców królestwa Ryuukyuu. Był nią do roku 1879, kiedy to ostatni z władców został stamtąd wypędzony, a królestwo "zmieniło nazwę" na "prefektura Okinawa". Czyli, de facto, zostało zaanektowane przez Japonię - no, ale przecież głupio tak nazwać rzecz po imieniu*...
Obecny zamek nie jest, niestety, oryginalną budowlą; został poważnie uszkodzony podczas wojny na Pacyfiku, kiedy to Japończycy przerobili go na kwaterę wojskową. Po jej zakończeniu rozpoczęto jego stopniową odbudowę, która trwa do dzisiaj. Z jednej strony szkoda, że to nie ciągle ten sam budynek; z drugiej - obecne budynki są zgodne z "oryginałami" na tyle, na ile to tylko możliwe. Ja tam nie zorientowałam się, że są stosunkowo świeżo odbudowane.

Tak więc... Oto mała, wirtualna wycieczka po Shuri-jou:

Mapa. Coś dla mnie :)
Pierwsza z wieeeelu bram Shuri-jou






Widok na miasto
Ryukyuanski zegar słoneczny
Dzwon z inskrypcją: "Królestwo Ryukyu, położone między Koreą, Chinami a Japonią, jest pięknym narodem południowych mórz. Dzięki swoim statkom, Królestwo jest pomostem pomiędzy narodami oraz pełne jest egzotycznych produktów i skarbów". Trochę to smutne, biorąc pod uwagę, że Ryukyuanczycy jako tacy w ogóle już nie istnieją...

Aby wejść do właściwej części Shuri-jou trzeba kupić bilet. Kupiliśmy - ale zanim weszliśmy do środka odkryliśmy, że za kilka minut odbędzie się pokaz tradycyjnych tańców ryukyuanskich. Nie wiem, na ile one naprawdę były tradycyjne, ale wyglądały interesująco...




Podczas pokazu przyuważył nas pewien Okinawczyk, który najwyraźniej kręci wywiady z napotkanymi obcokrajowcami i wrzuca je na YouTuba, żeby trochę rozpropagować okinawską kulturę. Ujął mnie niesamowicie pytaniem, czy jesteśmy z kraju anglojęzycznego - jako JEDYNY z ludzi spotkanych na tej wyspie nie uznał nas z góry za Amerykanów. Jako że oboje przyznaliśmy się do znajomości angielskiego, spędziliśmy kolejne 10 minut na rozmowie:


A po rozmowie nadszedł czas na właściwą część zamku:


Sala tronowa - piętro pierwsze, audiencyjne.
Piętro drugie, prywatne. Tron...
...i korona.

Kolejna rzecz, którą lubię - makiety. To chyba intronizacja...
...a to Sappou-gishiki - uznanie króla Ryuukyuu przez cesarza Chin**
Muzeum znajdujące się tuż obok właściwego zamku zawiera (poza makietami) zebrane w jednym miejscu podstawowe informacje na temat Shuri-jou. Ja np. czarno na białym mogłam przeczytać, co własciwie w tym całym "stylu ryukyuanskim" jest japońskie, co chińskie, a co oryginalnie ryukyuanskie:


Wychodząc z głównego terenu:



Pobliska świątynia Enkakuji

Okinawskie ASP
Benzaiten-dou

Shurei-mon, najsłynniejsza brama Shuri-jou
Jedyne godne ukoronowanie wycieczki: kakigoori, czyli pokruszony lód z syropem. Ja uznaję go tylko w wersji cytrynowej, chociaż raz spróbowałam też wersji okinawskiej, z syropem o smaku słodkiej fasoli.
I kilka zdjęć z otoczenia zamku, czyli zastosowanie elementów tradycyjnych w normalnym, nowoczesnym budownictwie. To akurat w Japonii uwielbiam!






* Tak, jest w Japonii parę rzeczy, które mnie nieco śmieszą/irytują. I to jest jedna z nich.
** Typowo chiński sposób załatwiania sprawy: chińscy cesarze uważali się z założenia za władców całego świata, więc żądali od władców pozostałych państw uznania ich zwierzchnictwa. Król uznawał się za wasala cesarza, a cesarz w odpowiedzi zezwalał mu na bycie królem. Przeważnie nie wynikało z tego nic poza formalnością, więc ci mniej ważni władcy specjalnie się przeciw temu nie opierali. W sumie to przyjaźń z Chinami wszystkim się wtedy wręcz opłacała. Japonia też była swego czasu wasalem Chin...

1 komentarz:

  1. Ooooooo, piękne zdjęcia (i filmiki - dziękuję xD).
    Haha, świetny wywiad xD No no no~.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)