piątek, 10 sierpnia 2012

Pizzowy tabehodai

I-House pustoszeje. Większość ludzi skończyła już swój okres ryuugaku i powracała do domów; na naszym piętrze z "wracających" zostali już chyba tylko Valerio i Alessio. No, i może Chinki... Ci, którzy będą tu też w przyszłym semestrze, korzystają z wakacji, więc też nie wszyscy są na miejscu. Jest więc pusto i cicho. Bardzo. Trochę martwo, powiedziałabym nawet.

Przedwczoraj straciliśmy obu Francuzów. Alexa i Coco.
A żeby zakończyć swój pobyt w Japonii jakimś optymistycznym akcentem, w swój ostatni japoński wieczór zaproponowali nam wspólne wyjście na pizzowy tabehodai*.


Tabehodai znaczy coś w rodzaju "jesz ile chcesz". Płaci się raz, za wejście - po czym można jeść do woli. Zazwyczaj nie ma to większego sensu, bo ludzki żołądek ma jednak swoje granice i jedzenie na siłę, "bo przecież zapłaciłam, to muszę się napchać jak się tylko da", nie jest najlepszą ani najzdrowszą opcją. Ale w tym przypadku kosztowało nas to tylko 600 jenów (plus dodatkowe 100 za bar z napojami), do tego chyba 320 jenów za dojazd (mój rower ożył dopiero wczoraj) - wyszło więc mniej więcej tyle samo, ile normalnie kosztuje duża pizza. Oszczędności brak - ale za to o wiele lepsza zabawa niż przy zwyczajnym zamawianiu pizzy i jedzeniu jej w I-Housie.

Niektórzy jedli bardzo kulturalnie, widelcem:


Inni - wręcz przeciwnie:


Pomysłodawcy wyjścia, czyli obaj Furansu-jini...


...i reszta amatorów pizzy:


Żeby nie przepłacić, postanowiłam wrócić do I-Housu pieszo. Oczywiście, droga była o wiele dłuższa, niż wydawało mi się, gdy tylko patrzyłam na mapę. I, oczywiście, po drodze zabłądziliśmy. Nie jakoś bardzo - tu nie da się porządnie zgubić, za dobrze znamy okolicę... - ale zamiast na północ poszliśmy na zachód i wylądowaliśmy przed Kamigamo-jinją. Może dlatego ten powrót zajął nam tyle czasu...

Lubię Kioto nocą. Dużo bardziej niż za dnia.


PS. Nihon shisoushi napisane i zapewne zdane - nauka nie poszła w las i czuję, że dała mi więcej niż tylko ocenę do indeksu. Wiem, kim był Saichou i chyba nawet rozumiem z grubsza, co mu chodziło po głowie. To chyba jedyny egzamin, z którego jestem w pełni zadowolona. Isn't it ironic...
PS2. Jakimś cudem w ostatniej chwili udało się nam (hmmm... mi?) zorganizować wycieczkę na Fuji i wszystko wskazuje na to, że naprawdę się odbędzie. W okrojonym składzie, bo Fei 14. wraca do Chin, ale nie ma rady - we wcześniejszych terminach nie było miejsc albo w schroniskach, albo w busach. To i tak istny cud, że znaleźliśmy cokolwiek tydzień przed planowanym wyjazdem. Ech, zostawić organizację Chińczykom... Wyjeżdżamy w dwójkę, Daniel i ja, 14./15. sierpnia. Tanoshimi ni shiteru!

3 komentarze:

  1. Gratuluję (bo w zdanie Nihon shisoushi nie wątpię xD)!
    I udanej wycieczki na Fuji Ci życzę - mam nadzieję, że pojawi się Twoja relacja.^^
    Wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja lubię czytać Twojego bloga! :)
    Nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszczę!
    Kioto to takie piękne miasto! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @owarinaiyume: Dziękuję! Tak szczerze mówiąc, to ja też w to nie wątpię - nawet, gdyby mi ten egzamin kompletnie nie poszedł to myślę, że i tak bym go "zdała", bo nikt tu nie chciałby mi robić kłopotu... Ryuugakusei to odrębny gatunek ;).
    Z Fuji wróciłam dziś rano. Było fantastycznie, zdjęcia są piękne (przynajmniej na małym wyświetlaczu w moim aparacie...) i relacja na 100% się pojawi!
    Pozdrowienia!

    @Anonimowy: Cieszę się bardzo, że podobają Ci się moje pocztówki ;). A Kioto i owszem, jest piękne... Chociaż ten przeklęty zaduch ("zupa", jak tu to określamy) mocno psuje ogólne wrażenie. No, ale tego na zdjęciach nie sposób przedstawić ;).

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)