piątek, 7 grudnia 2012

Sanjusangendo & Nijo-jo

Choć ciężko mi w to uwierzyć - nadszedł grudzień. Nawet w Kioto, o wiele cieplejszym od Polski, daje się to powoli odczuć. Przerzuciłam się na zimowy płaszcz, dziś rano ubrałam nawet czapkę, a w drodze na uczelnię minęłam zamarzniętą kałużę. Nagłe ochłodzenie najwyraźniej zaskoczyło również mój organizm, który chyba nieco się przeziębił. Całe szczęście, że nadal mam zapas Fervexów, którym mogłabym obdzielić pół I-Housu! W dodatku mam przed sobą 2,5 dnia weekendu; nigdzie nie muszę iść, niczego nie muszę robić, więc mogę sobie przez ten czas smarkać do woli. Chociaż i tak mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie. Szkoda czasu na leżenie w łóżku :).

Zima nastała również na moim blogu. Powoli zbliżają się święta, więc i szablon stał się śnieżno-choinkowy...

Z wiadomości lokalnych: otworzyli nam w okolicy Seven Eleven. Właściwie prawie naprzeciwko Mini Sutoppu. Oczywiście teraz, kiedy mam go pod nosem, nie wydaje mi się już nawet w połowie tak interesujący, jak wtedy, kiedy najbliższym był ten koło Myomanji... Jedno, co dobre, to że jest w nim bankomat, który obsługuje gajdzińskie karty. Ja z mojej, co prawda, i tak nie korzystam, ale Danielowi się to przyda. Czyli mi, pośrednio, też ;).

Zabiegany listopad dobiegł końca i nareszcie mogę trochę odpocząć. Nie oznacza to, oczywiście, że zamierzam nic nie robić - przeciwnie, planuję wykorzystać ten czas tak aktywnie (ale i przyjemnie!) jak się tylko da. Jednym z głównych punktów programu jest intensywne, grudniowe zwiedzanie; kombinujemy jakąś wycieczkę noworoczną (chodzi nam po głowie Nagasaki, tak do kompletu), chcemy raz jeszcze pojechać do Uji, na Arashiyamę, myślę też ciągle o pobliskiej Kurama-derze, a gdzieś jeszcze fajnie byłoby upchnąć Ise... Uczelnia wyraźnie sprzyja moim planom - grudzień, w przeciwieństwie do listopada, jest śmiesznie wolny, pełen poodwoływanych wykładów i właściwie poza regularnymi zadaniami domowymi i testami z japońskiego (pffff) oraz prezentacją dla K.-sensei (to już mniejsze pffff, ale w sumie mam ją już prawie gotową) niczym szczególnie nie muszę się przejmować. 
Sprzyjają moim planom również zajęcia z religii, w ramach których mieliśmy w tym tygodniu field trip ("zajęcia w terenie"/wycieczkę) do kiotyjskiej świątyni Sanjusangendo. A później - do kiotyjskiego zamku Nijo, który od dawna figurował na mojej liście 'to see'
Dziś skupię się na środowej wycieczce. Choć mam nadzieję, że uda mi się jeszcze wrócić do Hiroshimy i okolic...

Sanjusangendo to buddyjska świątynia, słynąca z tysiąca znajdujących się w niej posągów Kannon, bodhisattwy miłosierdzia. Plus jednego gigantycznego. Gigantyczny/a Kannon siedzi na środku świątyni, a po obu jej (hmm, najwyraźniej w mojej głowie Kannon na stałe jest już kobietą...) stronach stoją rzędy mniejszych, tysiącrękich Kannon (które tak naprawdę wcale nie mają tysiąca rąk, tylko koło 40 - i trudno się dziwić, komu chciałoby się rzeźbić tysiąc rąk?! Chociaż takie podobno też istnieją...). Widok jest niesamowity i właściwie aż szkoda, że dziś Sanjusangendo jest zamkniętym pawilonem, który zwiedza się od środka, a nie podziwia z zewnątrz - to dopiero musiałoby robić wrażenie. Zwłaszcza przy padającym na posągi słońcu - wszystkie Kannon są pozłacane...









Minusy Sanjusangendo są dwa. Po pierwsze - nie można w środku robić zdjęć, więc, niestety, nie mam za bardzo czym się podzielić. Nie bardzo lubię korzystać z cudzych... A po drugie - przed wejściem trzeba zdjąć buty. Mrs L. uprzedziła nas, że będzie zimno, więc mamy ubrać ciepłe skarpety, ale nic to nie dało - mimo dwóch par na nogach miałam wrażenie, że stopy zaraz mi odpadną i jestem pewna, że Sanjusangendo ma swój spory udział w moim obecnym smarkaniu.


Źródło: http://hailsinhanguk.blogspot.jp/2011/12/japan-day-2-first-half.html
Źródło: http://ja.wikipedia.org/wiki/ファイル:Sanjusangendo_Thousand-armed_Kannon.JPG
Do zwiedzania Nijo-jo, czyli zamku Nijo, mieliśmy jeszcze półtorej godziny, poszliśmy więc - Daniel, Tobi i ja - na lunch do indyjskiej restauracji. W efekcie zasiedzieliśmy się tak, że wyszliśmy stamtąd 15 minut przed umówioną godziną zbiórki, a pod zamek dotarliśmy spóźnieni dobre 45 minut... Nie poddaliśmy się jednak i postanowiliśmy zwiedzić zamek na własną rękę. Ta część field trip należała już do zajęć z historii, na które żadne z nas nie chodzi, więc niespecjalnie się tym przejęliśmy. I tylko objaśnień Mrs. L. szkoda...

Środy są tu chyba dniami wycieczek szkolnych, bo zawsze wtedy ciężko odpędzić się od dzieciaków w mundurkach, machających do nas i wołających 'hi!'. Niby to wesołe, ale po jakimś czasie zaczyna nieco nużyć - bo musi się człowiek bez przerwy uśmiechać, odpowiadać to 'hi!', rozglądać, kto do niego mówi, nie może za to porozmawiać we własnym gronie ani skupić się na tym, po co właściwie w dane miejsce przyszedł. Postanowiliśmy więc być bardzo gajdzińscy i nie poruszać się razem z całym tłumem, za to zajść zamek od tyłu. I iść w przeciwnym kierunku, niż kazały strzałki.

Tak więc na dobry początek zobaczyliśmy ogród. Piękny i nawet jeszcze trochę jesienny.










W końcu dotarliśmy do głównej części zamku, gdzie - przy samym wyjściu - natknęliśmy się na "naszą" grupę.



Dalsze zwiedzanie kontynuowaliśmy już na własną rękę.






Guess it's our only photo together - thanks a lot, Tobi!
Aż w końcu dotarliśmy do zamku, który wygląda... Tak:



Cóż. Nie powiem, spodziewałam się czegoś trochę innego. Czegoś w stylu zamku w Hiroshimie i Himeji. Aż niedowierzałam, że to naprawdę ten zamek. Funkcji obronnych to on raczej nie pełnił... 
Za to był ładny, z pięknymi malowidłami na ścianach (artyści ze szkoły Kano, gdyby to kogoś interesowało...) i słowiczymi podłogami (tak!). Skrzypi to naprawdę niemiłosiernie - próbowałam się skradać, chodzić na palcach etc., ale nic z tego, nadal ćwierkały... Nie nadaję się na ninję ^^.

Źródło: http://ejmas.com/tin/2010tin/taylor04/100313nijo-jo.jpg

Źródło: http://www.art-and-archaeology.com/japan/s038.jpg
I to by było na tyle. Pierwotnie mieliśmy zamiar pójść na sushi, ale, jako że obżarliśmy się (i zostawiliśmy po 800 jenów) w tamtej indyjskiej restauracji, ostatecznie z tego zrezygnowaliśmy i po prostu pojechaliśmy do domu.

Jutro wieczorem jadę (nareszcie, hurra!) na Arashiyamę. O ile wyzdrowieję/nie rozchoruję się bardziej. Trzymajcie za mnie kciuki! Jeśli uda mi się pojechać tam jutro to może załapię się jeszcze na resztki momiji...

Miłego weekendu!

5 komentarzy:

  1. Już płaszcz? Pewien znajomy Chińczyk dobrze prawił ostatnio, warto się ubierać cienko, aby się zahartowąć - tylko coś nikt z otoczenia nie chce tego przyjąć do wiadomości.. w związku z czym jesteśmy chyba jednymi z ostatnich szaleńców którzy nadal chodzą tylko w dwóch warstwach ^^;
    No ale jak masz się nie daj Boże rozchorować.. ;) Miłego zwiedzania jutro!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tu i tak byłam jedną z ostatnich - większość I-Housowiczów chodzi w zimowych płaszczach już prawie od miesiąca ;). I całkiem nieźle się trzymałam , ale to Sanjusangendo mnie wykończyło... No i momentami jest już całkiem mroźno - w dzień jest ok, ale jak idę rano do pracy albo wracam wieczorem to już nie jest tak przyjemnie.
      Dziękuję!

      Usuń
  2. ooo ja też jestem chory :)
    Piękne miejsca. Piękne opisy... oby więcej - czekamy :):):)
    Bardzo się cieszę i cieszymy że napisałaś kolejny tekst :) miło wiedzieć co u Ciebie się dzieje. Miło także WRESZCIE zobaczyć Cię na zdjęciu ( z bliska ), a nie tylko zdjęć przez Ciebie wykonanych ;> Nie wiem czy poznałbym Cię na ulicy.

    Do ... hm no właśnie. Do czego ? Do zobaczenia - nie. Do usłyszenia - nie (nigdy Cię nie ma na skype ). Do sklikania - nie. Do ... poczytania !

    Miłego Dnia !! pozdrowionka ! Trzymaj Się Ciepło. Życzymy Zdrowia.
    你的親屬:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :). A ze Skypem, no wiesz... Brak internetu w pokoju sporo utrudnia. Zazwyczaj wcale nie chce mi się siedzieć we wspólnym (bo głośno), a nawet jeśli już tu przyjdę, to wcale nie znaczy, że da się w ogóle porozmawiać. Chińczycy naprawdę potrafią szaleć z głośnością ;).

      Ale wiesz, że ten napis na dole to po chińsku jest? ^^

      Usuń
  3. Trzymaj się ciepło! Życzę Ci dużo zdrowia! xDD

    I trzyma kciuki za wyprawę xD

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)