sobota, 22 grudnia 2012

Kitayama (i takie tam...)

Umówiłam się na tę środę z moją tutorką, Kaoru, a do tego z Airi i jej tutorką, na małe wyjście na raito-appu. Tym razem bardzo blisko, bo zaledwie do Kitayamy (raz nawet spacerem tam doszliśmy - dawno dawno temu, jeszcze przed tsuyu...). To raito-appu nie jest jakoś specjalnie reklamowane, więc też nie spodziewałam się cudów; ot, parę światełek, które stworzą odrobinę świątecznej atmosfery. I rzeczywiście tak było: bez niesamowitych efektów, jak na Arashiyamie, ale całkiem ładnie i klimatycznie. Z drugiego końca Kioto pewnie bym na to nie przyjechała, ale przejechać dwie stacje metra? Żaden problem...

Jako że od razu na wstępie zapytałam, czy mogę zabrać ze sobą chłopaka, a w odpowiedzi usłyszałam entuzjastyczne "Jasneeeeeeeeeee!", znów wybraliśmy się na "wycieczkę" we dwójkę. Odrobinę się spóźniliśmy i mieliśmy spory problem ze znalezieniem właściwego miejsca, więc ostatecznie prawie rozminęliśmy się z resztą grupy... Cudem wpadliśmy na nich przed miejscowym kościołem, który stanowił jeden z ważniejszych punktów całej tej iluminacji. Okazało się, że do dziewczyn dołączyła też Lisa, ostatecznie chodziliśmy więc w szóstkę.




Kaoru, pisząca życzenie na bombce. Ja swoje też napisałam i przywiesiłam :).
Kolejny kościół, który jednocześnie jest też restauracją. Co nawet mnie już nie dziwi.


Pod pierwszym siedziały myszki Mickey i Minnie w strojach mikołajowych. Szkoda, że nie mam zdjęcia.





Tutorka Airi (za Chiny nie mogę zapamiętać, jak ma dziewczyna na imię), pisząca w imieniu nas wszystkich życzenia na Boże Narodzenie. Znaczy, czego sobie życzymy, a nie innym. Stanęło na: żebyśmy wszyscy byli szczęśliwi :).


Ruszyliśmy jeszcze wzdłuż ulicy, oglądając pobliskie domy weselne (cała okolica nazywa się wedding street - znaczy się, ueddingu sutori-to) i zaglądając ukradkiem do środka.

...a w środku, proszę państwa, lukier w najczystszej postaci. Kawaii jak nie wiem - znaczy się, jak na mnie, aż strach brać ślub...
No więc, to było po pierwsze.

Po drugie: miałam okazję zaobserwować tego dnia efekt motyla w najczystszej postaci. Właściwie wszystko, co się wtedy wydarzyło, wynikało z mojego porannego zmęczenia i godzinnego zaspania. Tj., ciężko mówić o zaspaniu jak ma człowiek cały dzień wolny, ale... No bo tak: spóźniliśmy się na tę iluminację, bo byliśmy wcześniej w centrum, na zakupach. Poszliśmy na te zakupy, bo było już za późno na pójście na "Hobbita", co mieliśmy początkowo w planach; z kolei z "Hobbitem" nie wyrobiliśmy się, bo za późno się obudziłam i nie starczyło mi czasu i na kino, i na zapłacenie za bilet powrotny (oj, zajęło to trochę czasu, zajęło...). Notabene, dostałam dziś (w końcu!) potwierdzenie zakupu, także udało się - nie utknęłam w Japonii na zawsze! 
W każdym razie, z całego tego ciągu wynikło tyle, że pojechaliśmy do centrum bez konkretnego planu, powłóczyliśmy się po Shijo i Teramachi, a na koniec kupiłam sobie kimono. Do kompletu z tym, co się pod nim nosi (jubanem), pasem obi i ozdobnym sznurkiem, który się na tym wiąże.

Sklep nazywał się 'Vintage Kimono' i za cały ten zestaw zapłaciłam 5000 jenów, więc zdaję sobie sprawę z tego, że pierwszej świeżości (ani najwyższej jakości) to to raczej nie jest ;). Ale hej, ładne jest, a to dla mnie najważniejsze. Mam nadzieję, że uda mi się je założyć na Nowy Rok!

juban



...i właściwe kimono :)


Obi, a na nim dokupiony na ostatnią chwilę pasek. Nie mam zielonego pojęcia o dobieraniu obi do kimona; nauczyłam się tylko tyle, że jak kimono jest ciemne, to pas powinien być jasny. No, to jest.
Teraz pozostaje mi "tylko" nauczyć się to wiązać. Ale co tam, Somu-sama dała radę, to czemu ja nie? Myśleliśmy, że może noszą w Korei coś podobnego i dlatego tak dobrze idzie jej to wiązanie, a ona na to: "Nie, nauczyłam się z YouTube'a"... :D

A na "Hobbicie" byłam dzisiaj. I mam mocno mieszane odczucia. Połączenie patosu z "Silmarillionu" z prostą jak budowa cepa, awanturniczo-przygodową fabułą "Hobbita" nie było do końca dobrym pomysłem. Niby dobry film, zawsze miło przenieść się do Śródziemia, ale to tak na zasadzie "Uhm, no, dobry był...". Zaskoczyło mnie niesamowicie to, że chwilami (nieraz całkiem długimi) się na tym filmie nudziłam - coś, co przy "Władcy Pierścieni" w ogóle nie miało miejsca.  Zwłaszcza w początkowych scenach, tych z Hobbitonu. Za to gigantyczny plus dla filmu za Radagasta i jego jeże ^^. Swoją drogą, nareszcie ktoś poświęcił biedakowi trochę uwagi...! ;)

Mój faworyt :)

4 komentarze:

  1. No no no.
    Podoba mi się Twoje kimono xD A jakieś zdjęcia Ciebie w nim będą? xD'

    Aniu,
    życzę Ci dużo zdrowia, radości i pogody ducha na co dzień w nowym roku,
    wielu inspirujących (nie tylko) literackich podróży,
    wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo! Też życzę Ci wszystkiego, co najlepsze. Wesołych Świąt!

      A zdjęcia w kimonie będą... O ile uda mi się w nie ubrać ^^

      Usuń
  2. Pochłonęłam wszystkie wpisy z bloga w jeden wieczór ^^
    Jest bardzo interesujący. Zmotywował mnie bardziej do nauki języka japońskiego. No i zdjęcia oczywiście świetne. Też chciałabym się kiedyś załapać na taki wyjazd :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszczę kimona *___* piękne kolory :D ale współczuje wiązania, zwaszcza w pojedynkę bo z pewnością będzie jeden zero dla kimona ;]

    Nedia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)