sobota, 28 lipca 2012

Kaiten-zushi

Po pierwsze: wakacje! Nareszcie! Po tygodniach stresu i panice (tym razem nie przed-, tylko w trakcie-) egzaminacyjnej nareszcie mogę odetchnąć. Na horyzoncie majaczy wprawdzie nieszczęsne Nihin shisoshi, ale mam do niego jeszcze tyle czasu, że nie potrafię się nim póki co przejąć. Nie mam zielonego pojęcia, jak mi poszło - grunt, że mam to z głowy i nie muszę się już uczyć po nocach. Liczę na moje gaijin powers.

Po drugie: tak się składa, że 26. lipca to imieniny Anny, a tak właśnie (jakby ktoś nie wiedział) mam na imię. Mam wrażenie, że za granicą imienin się za bardzo nie obchodzi, a przynajmniej nie zauważyłam, żeby robił to ktokolwiek z I-Housu; nie omieszkałam więc poinformować o tym radosnym wydarzeniu moich najbliższych znajomych, żeby wiedzieli, że powinni złożyć mi życzenia ;). Na co i tak nie wpadli, no ale...

W każdym razie, jako że sesję zakończyłam wysokim C - trzema środowymi egzaminami - miałam w czwartek podwójną okazję do świętowania. Aby godnie uczcić ten dzień, wybraliśmy się z Danielem na kaiten-zushi (回転寿司).


Kaiten-zushi to taki sushi-fast-food. Talerzyki z kawałkami sushi (zazwyczaj dwoma; tylko w przypadku hosomaki, czyli "chudych rolek", kawałki są cztery; trafiają się też talerzyki z zaledwie jednym kawałkiem, jeśli zawiera on jakieś bardziej wymyślne składniki) jeżdżą sobie na taśmie, dookoła której poustawiane są stoliki. Wystarczy wyciągnąć rękę i lekko unieść talerzyk, a plastikowa pokrywka otworzy się i będziemy mogli zabrać talerz na swój stół. Jeden talerzyk to zwykle 105 jenów (czyli 100 jenów + VAT); czasem trafiają się też dwa razy droższe, jeśli jest to akurat sushi-z-bardzo-burżujską-rybą (której nazwa nic nam nie mówi) albo "polecanka" danego dnia. Niby niewiele, ale nikt przecież nie naje się jednym talerzykiem...! Mój limit to dziesięć porcji, chociaż tym razem akurat poprzestałam "tylko" na dziewięciu. Jeśli jest w Japonii cokolwiek, na co mogę wydawać pieniądze bez wyrzutów sumienia, to jest to sushi...!



Do picia, oczywiście, zielona herbata. Darmowa. W Japonii napoje zazwyczaj są darmowe, zamiast kosztować 3 razy więcej niż w sklepie 100 metrów dalej...


Czasem pojawiają się też talerzyki z deserami :)


Efekt - szesnaście opróżnionych wspólnymi siłami talerzyków :).

2 komentarze:

  1. No nie, co za rozpusta. Sam bym chętnie spróbował:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wątpię :). Ale tak prawdę mówiąc, to to japońskie sushi wcale nie różni się jakoś szczególnie od polskiego, więc równie dobrze możemy wybrać się do jakiejś suszarni w Bydgoszczy, jak już wrócę. Albo w Poznaniu, bo tam wiem, gdzie jest smacznie :). Ceny też są podobne - mój i Oli ulubiony bentobox w Violet Sushi kosztuje, o ile dobrze pamiętam, 40 zł, czyli mniej więcej tyle ile 10 talerzyków w kaitenowym Kura-zushi. Tylko herbata jest śmiesznie droga...

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)