czwartek, 12 lipca 2012

Aoi matsuri

Dzisiejsza pocztówka jest odrobinę przestarzała. Zalega w mojej głowie już od dłuższego czasu - a jakoś ciągle mi tego czasu brakowało, żeby się nią tu podzielić.


Kyoto Sandai Matsuri. Trzy wielkie kiotyjskie święta. Przynajmniej dwa pierwsze - Aoi Matsuri i Gion Matsuri - są naprawdę "wielkie": zarówno pod względem rozmachu, jak i popularności. Nad tym, co właściwie jest trzecim kiotyjskim matsuri, nawet Japończycy muszą się chwilę namyślić. Choć kiedy już sobie przypomną, że chodzi o Jidai Matsuri, dziwią się, jak mogli o tym zapomnieć...

Do Jidai Matsuri mam jeszcze dużo czasu, bo przypada dopiero jakoś na jesieni (22. października, jeśli wierzyć Wikipedii). Z kolei Gion Matsuri zbliża się wielkimi krokami. Wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że nie mam najmniejszych szans zobaczyć punktu kulminacyjnego świętowania; najważniejsze obchody odbędą się w przyszły wtorek, 17. lipca - w dzień, kiedy piszę akurat dwa egzaminy...! Za to pierwsze z trzech wielkich, Aoi Matsuri, czyli "Święto Malw", miało miejsce już prawie dwa miesiące temu: 16. maja. Teoretycznie powinno odbyć się dzień wcześniej, ale przesunięto je ze względu na ulewny deszcz...

Aoi Matsuri to jedna wielka procesja. Długa, całodzienna, obchodząca sporą część Kioto. Wyrusza o 10:30 spod Pałacu Cesarskiego (tzn., tego starego, kiotyjskiego) i kieruje się w stronę Shimogamo-Jinji, a stamtąd - po kilku obrzędach - do Kamigamo-Jinji. Czyli tej najbliższej, leżącej tuż u podnóża góry, na której znajduje się Kyoto Sangyo Daigaku, I-House i parę innych atrakcji. W tym roku 16. maja wypadł w środę, mój prawie najmniej pracowity dzień w tygodniu. Do Pałacu Cesarskiego i tak, oczywiście, nie zdążyłam, ale udało mi się zobaczyć wymarsz procesji z Shimogamo... 









Procesja może i nie trzyma widzów w szczególnym napięciu i z całą pewnością jest mniej żywiołowa niż wiejskie matsuri, w którym uczestniczyłam podczas wizyty u Kitagawy-sensei. Aoi Matsuri jest bardzo spokojne, dystyngowane i - cóż, muszę przyznać - odrobinę nudne. Ale mimo to jedno trzeba mu oddać: jest na co popatrzeć...!

Aoi Matsuri jest wspomniane już w najstarszej japońskiej kronice, Nihonshoki, według której wywodzi się z czasów władcy Kinmeia - czyli, bagatela, VI wieku n.e. Początkowo wyglądało zupełnie inaczej niż w dzisiejszych czasach. Było dzikie, żywiołowe i niebezpieczne, przez co zostało nawet na pewien czas zakazane. Ale w IX wieku cesarz Kanmu ponownie zezwolił na jego obchodzenie, zmieniając je jednocześnie w cesarskie, dystyngowane święto... I to tę wersję świętuje się do dziś. Co najlepsze - nadal w oprawie z epoki Heian...!

Nie trzeba mieć absolutnie żadnej wiedzy na temat Japonii i japońskiej historii, żeby zachwycić się wizualną stroną procesji. Powozy udekorowane malwami, kobiety okryte kilkoma/kilkunastoma warstwami kimon, starożytne uczesania, makijaż upodabniający twarze Japonek do (zdawałoby się) nierzeczywistych twarzy z japońskich drzeworytów i obrazów... Niesamowita okazja do małej podróży w czasie i zerknięcia na świat, który już dawno przestał istnieć. Mnie osobiście najbardziej zachwyciły małe dziewczynki, wystylizowane na dziewięciowieczne młode arystokratki. Co to musi być za przeżycie...!

Jednego tylko żałuję: że nie udało mi się dostrzec uśmiechu żadnej z tych kobiet ani dziewczynek. Przez dobrą połowę matsuri nurtowało mnie jedno pytanie: czy mają poczernione zęby? Niestety, nie znam odpowiedzi... Choć wcale nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. Oprawa zdawała się być dopracowana do perfekcji.





Cóż, bywa też bardziej prozaicznie...
Procesja widziana z drugiego brzegu rzeki Kamo

Tłum pod Kamigamo-Jinją

1 komentarz:

  1. Pięknie xD Super, że na blogu zamieszczasz relację i zdjęcia z procesji - dziękuję xD

    Powodzenia na egzaminach!

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)