sobota, 31 marca 2012

I House

Wszystkich tych ryuugakuseiów*, którzy przyjeżdżają tu na dłużej lub krócej, trzeba gdzieś ulokować. Japończycy, którzy przyjeżdżają do Polski, mieszkają w normalnych akademikach - Jowicie, Hance etc. - razem z polskimi studentami. Tutaj sytuacja wygląda trochę inaczej: wszyscy gaijini* mieszkają we wspólnym akademiku, w którym Japończyków prawie nie ma. W związku z tym budynek nazwano adekwatnie do jego funkcji: International House. A że nazwa jest długa i trudna do wymówienia, wszyscy mówią na niego po prostu 'I House'.


Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyliśmy po wejściu do środka, był przestronny hol - dziwnie przestronny jak na Japonię, w której ponoć wszystko jest tak ściśnięte i "kompaktowe". Po prawej stronie wejścia znajduje się biuro/recepcja, w której przeważnie siedzą bardzo miłe panie, gotowe pomóc zagubionemu studentowi. Przed wejściem do recepcji, obowiązkowo, kapcie - nie można przecież przestąpić progu w butach.


W głębi holu znajdują się natomiast tablice z tabelkami, planami okolicy, plakatami informującymi o zagrożeniach, które czyhają na mieszkańców akademika, a także kosze na posegregowane śmieci.



Jednym z największych zagrożeń na terenie I Housu są... Małpy. O dziwo, nigdzie nie widziałam jeszcze ogłoszeń dotyczących trzęsień ziemi - a ostrzeżenie przed małpami wisi tuż przy samym wejściu.


Akademik ma 3 piętra - czyli, wg Japończyków, 4, bo parter to u nich 1. piętro. Na pierwszym znajduje się wspólny pokój, w którym studenci gromadzą się codziennie o 19; sypialnie też tam chyba są, ale nie znam nikogo, kto by tam mieszkał. Może to piętro dla doktorantów czy coś... W każdym razie my, zwykli studenci, mieszkamy na piętrze 2. i 3. Drugie piętro jest "europejskie", trzecie - "chińskie". Nie znaczy to, oczywiście, że od tej reguły nie ma wyjątków - ja np. wylądowałam na piętrze dla Chińczyków...

Windy w akademiku brak. Trzeba się wspinać - dłuuuugimi schodami.


Korytarze prowadzące do pokojów nie są szczególnie piękne. Kojarzą się trochę ze szpitalem.


Za to sam pokój jest całkiem przyjemny. Wprawdzie również trochę szpitalny, ale stosunkowo duży, czysty i nowoczesny. Jest w nim nawet lodówka, zlew i mała kuchenka!




Każdy pokój ma także własną łazienkę. Czystą, zadbaną i wyposażoną nawet w wannę!


Mamy również balkon. Którego nie wolno zostawiać otwartego, kiedy wychodzi się z pokoju, bo do środka mogą wejść małpy. Niestety, widać z niego głównie dachy - choć jak się człowiek odpowiednio wychyli w prawo, to może przestać je zauważać, za to zapatrzeć się w góry...



Jeszcze przed korytarzem prowadzącym do naszego pokoju znajduje się kolejny pokój wspólny. Każde piętro ma taki pokój - 2. i 3. dla studentów z danego piętra, a 1. wspólny, dla wszystkich. Oczywiście spędzanie czasu na nie swoim piętrze nie jest zabronione, ale w praktyce większość studentów siedzi jednak "u siebie"... Zazwyczaj przesiaduje tam całkiem dużo osób - głównie dlatego, że tylko tam jest internet. Moja współlokatorka, Haruto, i ja miałyśmy duże szczęście: nasz pokój jest na tyle blisko pokoju wspólnego, że internet do niego sięga. Wprawdzie jest dużo wolniejszy niż we wspólnym (Skype nie zawsze działa...), ale do przeglądania stron - albo pisania notek - spokojnie wystarcza.


  

Na przeciwległej ścianie pokoju znajdują się tajemnicze drzwi. Dopiero wczoraj odkryłam, że kryje się za nimi maleńki pokoik, w którym można spokojnie do kogoś zatelefonować albo porozmawiać z nim na Skypie.


Obok pokoju wspólnego znajduje się też najważniejsze pomieszczenie w akademiku - kuchnia. Chyba nikt nie gotuje u siebie w pokoju (bo nikt nie chce wdychać potem oparów jedzenia...), więc kuchnia (i ta część pokoju wspólnego, która robi za jadalnię) jest głównym miejscem spotkań ludzi z naszego piętra.



Jak widać, na ścianach wiszą liczne ostrzeżenia. Co robić, czego nie robić etc... Po japońsku - grzecznie i z odpowiednim wytłumaczeniem, po angielsku - prostym 'do not'.




Przed wejściem do kuchni stoi szafa, wypełniona talerzami, miseczkami, sztućcami etc. Wszystkim, co jest niezbędne do przygotowania posiłku.


A z drugiej strony, oczywiście... Kosze do segregacji śmieci. Które póki co konsekwentnie ignoruję, wyrzucając wszystko do "zbiorczego" kubła, który stoi obok... Segregacja w japońskim wydaniu jest trochę skomplikowana.


Z pokoju wspólnego wychodzi jeszcze jeden korytarz - równie szpitalny jak poprzedni i, podobnie jak on, prowadzący do pokoi studentów. Ale na jego końcu znajduje się jeszcze jedno, bardzo istotne pomieszczenie: prasowalnio-pralnio-suszarnia. Prasowanie jest darmowe; pranie kosztuje 200 jenów, a suszenie - 100.





A kiedy chciałam zrobić zdjęcie pokoju wspólnego na pierwszym piętrze, odkryłam, że...



...że szykuje się tam sukiyaki party!
W związku z czym musiałam przerwać obfotografowywanie wszystkiego dookoła i pomóc reszcie w siekaniu porów i kapusty pekińskiej. Za pół godziny będę je jeść :).

11 komentarzy:

  1. Świetny akademik :) I własna łazienka - marzenie ^^ No i zdaje się też, że sąsiedzi są bardzo fajni :) U nas raczej nie było mowy o wspólnym spędzaniu czasu, czy chociażby o pogaduszkach z sąsiadkami...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wygląda ciekawie ;)

    Coś czuję że Radziu się strasznie ucieszy na te małpy ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny wpis :) i dobrze, że dużo zdjęć, im więcej tym lepiej ;)

    PS. Czy dobrze odczytałem, że na tej tabliczce oznaczającej kuchnię to katakaną napisana jest po prostu fonetyczna wymowa angielskiego 'kitchen room' ? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż można poczuć klimat mieszkania tam! Mam szczerą nadzieję, że będziesz pisać możliwie najczęściej:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No no no. Ciekawie, ciekawie xD
    Zdjęcie holu przypomina mi... japońskie horrory _^_'

    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  7. @ owarinaiyume: Horrory? Ale jak to? ;) Taki przyjemny hol ;)
    @ Aruenna: Postaram się! Zaraz zabieram się za następną notkę.
    @ Kobcio: Coś mi się wydaje, że to będzie prawie fotoblog :). Ile bym nie pisała, nic nie odda klimatu tak dobrze jak zdjęcia... A kuchnię dobrze rozszyfrowałeś ;). Sama nie wiem, czemu to jest kichin ru-mu zamiast daidokoro...
    @ Beata: Hmmm, mam jakoś podobne przeczucia ;)
    @ Kasia: Ciekawe, jak wielki szok przeżywają Japończycy stąd, kiedy przyjeżdżają do Poznania i lądują w Hance ^^. A sąsiedzi, owszem, są fajni, chociaż Chińczycy mnie trochę przytłaczają :P
    @ Łukasz: Dziękuję ;). Chociaż na surowe jajo nie mogę już patrzeć. Ani nawet o nim myśleć...

    Wszystkim Wam bardzo dziękuję, że tu zaglądacie :).

    Ach, i dowiedziałam się, że spotkania o 19 wcale nie są tu normą. To tylko z okazji przyjazdu nowych studentów spotykaliśmy się tam codziennie. Teraz, kiedy przestali przyjeżdżać, nikt się tam nie gromadzi. A szkoda :(.

    OdpowiedzUsuń
  8. kichin to bardzo powszechne slowo, nawet jak sie wynajmuje mieszkanie czy projektuje dom, to wszyscy na to mowia "kichin". Poprzednio "kichin" bylo tylko w miejscach pracy, czy kichin w restauracjach, szkolach, szpitalach, etc, teraz juz jest prawie wszedzie.
    I troche wkurza mnie to, ze nadal segreguja studentow, jakby mysleli, ze gaijiny to tylko wsrod innych gaijinow moga sie dobrze czuc. Choc jak mnie kiedys poinformowano, ta segregacja to dlatego, ze gaijiny nie znaja japonskich manier dobrego zachowania, nie potrafia przestrzegiwac japonskich regul (co po trosze widac nawet z twojego wpisu - o wyrzucaniu smieci), i nie umieja sie przystosowac do zycia w wylacznie japonskim towarzystwie (co oczywiscie jest totalna bzdura). Ale dlatego wlasnie w 99% uniwerkow studenci zagraniczni maja swoje wlasne akademiki.
    Choc na pewno zauwazysz, ze tutaj wiekszosc ludzi mysli, ze gaijiny to lubia razem przebywac. Siedzisz sobie w restauracji i wchodzi inny cudzoziemiec i 9 razy z 10 posadza go przy stoliku obok ciebie. To taki tutejszy odruch bezwarunkowy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ech... No i po co my się uczymy znaków, skoro Japończycy i tak ich nie używają? Kilka lat temu koleżanka miała problem ze znalezieniem kina - nikt nie potrafił jej powiedzieć, gdzie jest eigakan. Dopiero któryś z kolei skojarzył: a, shinema! Nie za bardzo motywuje to do nauki...
    Tak, no cóż, fajnie by było mieszkać razem z Japończykami. Chociaż kilko ich tu jest. Może nawet z 4...? ;) Z drugiej strony, większość Japończyków z mojego uniwersytetu dojeżdża i chyba nawet nie mają porządnego akademika. Jest coś naprzeciwko naszego, ale tylko dla chłopaków.
    Co do reguł i tych konkretnych śmieci... Niby racja, ale nie ma lepszego sposobu nauki niż obserwowanie innych. Jakby był pod ręką Japończyk, to można by zerknąć "co on tam takiego robi". A tu zerkam -i co? I wszyscy ładują śmieci do zbiorczego. No to ja też, sruuuu. Tylko resztki jedzenia i butelki wyrzucam osobno.
    Póki co doświadczeń restauracyjnych z innymi gajdzinami nie miałam, bo jeśli już gdzieś idę, to w towarzystwie Japończyków :).

    OdpowiedzUsuń
  10. Ha! nawet jak idziesz w towarzystwie Japonczykow, to obserwuj uwaznie, jak gaijin wejdzie, to go usadza obok was. Albo jak wy wejdziecie, a tam juz gaijiny sa, to was posadza w poblizu ich. Dlaczego tak robia? To jedna z niewyjasnionych tajemnic Japonii :-)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)