czwartek, 15 sierpnia 2013

Pół roku później

Chciałam napisać porządną notkę podsumowującą moje ryuugaku. Tuż przed wylotem albo krótko po dotarciu do domu. Jak widać, zupełnie mi to nie wyszło; przed wylotem miałam inne rzeczy na głowie (niedomykająca się walizka, rozdawanie dobytku każdemu, kto chciał coś odziedziczyć i ogólna czarna rozpacz na myśl o tym, że to koniec), a po powrocie (i gwałtownej zmianie strefy czasowej) dopadł mnie potworny jet lag, który mocno utrudniał mi normalne funkcjonowanie (dochodziłam do siebie tydzień... a w tamtą stronę nie działo się ze mną nic!). Bardzo nie chciałabym jednak zostawić tego bloga urwanego w zupełnie bezsensownym miejscu, bez jakiegokolwiek, choćby najkrótszego, zakończenia. Więc jest. Notka zamykająca.

Data jest nieprzypadkowa, bo dziś właśnie mija równe pół roku od dnia, w którym wróciłam z Japonii do Polski. To było intensywne pół roku; mam wrażenie, że cały ten x-godzinny lot, pakowanie, opróżnianie pokoju etc. działy się bardzo, bardzo dawno temu. Nie są to zresztą - chyba nareszcie mogę się do tego przyznać - moje ulubione wspomnienia związane z Japonią (do tej pory mam wrażenie, jakbym wpadała do czarnej dziury, kiedy przypomnę sobie drogę na lotnisko w Osace). Było w Japonii parę rzeczy, które mnie denerwowały (od razu przychodzi mi do głowy I-Housowy hałas, grupizm, tempo chodzenia, obstawanie przy łamanej angielszczyźnie i okropne jedzenie, z gumowatym chlebem na czele), ale mimo to myśl o wyjeździe bardziej mnie przerażała niż cieszyła. Japonia dała mi naprawdę dużo - o wiele więcej, niż się spodziewałam. Nigdy bym nie przypuściła, że uda mi się ten kraj szczerze polubić i że cały ten wyjazd będzie dla mnie jedną, wielką przygodą. 

Dziękuję więc (późno, ale zawsze...) wszystkim, dzięki którym mogłam pojechać do Kioto i dobrze się tam czuć. Dziękuję wszystkim tym, którzy wspierali mnie finansowo: przede wszystkim mojej rodzinie, ale też profesorowi Matsukawie (i za zrobienie ze mnie nauczycielki, co zresztą - mimo wyższej kombinatoryki uskutecznianej podczas opracowywania kolejnych lekcji - bardzo mi się podobało, i za polecenie mnie panu Kodze) oraz w/w panu Kodze, który mimo olbrzymich obiekcji (bo gajdzinka, bo dziewczyna, bo w sumie to nie potrzebujemy...) zgodził się przyjąć mnie do pracy w bibliotece (wieść niesie, że ponoć nie żałował tej decyzji ;)). Dzięki skumulowanej pomocy Was wszystkich mogłam nie tylko nie umrzeć tam z głodu, ale też zwiedzać, polecieć na moje bajeczne wakacje na Okinawie, a nawet wyskoczyć od czasu do czasu do indyjskiej knajpki czy na karaoke.

Dziękuję równie mocno tym, którzy wspierali mnie psychicznie - zwłaszcza, że były momenty, w których bardzo tego wsparcia potrzebowałam. Dziękuję za podbudowujące maile i SMSy z zupełnie nieoczekiwanych źródeł. Dziękuję zwłaszcza mojej Wielkiej Trójcy: mojej siostrze Agacie, przyjaciółce Monice i Juuli, kibicującej mi z wymarzonej Finlandii. Mogę dodać do tej listy jeszcze Ceccę, moją I-Housową "dobrą duszę", którą zawsze ciekawiło to, co u mnie słychać (zwłaszcza w momentach, w których bardzo chciałam się wygadać ^^). Nie wiem, jak (i czy w ogóle) poradziłabym sobie przez ten rok, gdyby nie Wasze zrozumienie i nasze regularne rozmowy. Dzięki Wam udało mi się nie zwariować - a przynajmniej nie do końca ;) - i bardzo jestem za to wdzięczna!

Danielowi dziękuję za całokształt. I za beztroskie sponsorowanie naszych wyjazdów, i za bezwarunkowe wspieranie mnie we wszystkich trudnych chwilach, i za sto pięćdziesiąt innych rzeczy, których nie jestem w stanie tu wymienić. Zresztą, głupio byłoby je wypisywać zamiast odwrócić się od komputera i podziękować osobiście...


A co słychać u mnie obecnie?

Generalnie: jest dobrze :). Mój związek z uczelnią powoli dobiega końca. Jestem szczęśliwą posiadaczką prawie w pełni uzupełnionego indeksu i nieco mniej szczęśliwą autorką zaledwie 13 stron pracy magisterskiej. Temat, który sobie wybrałam, jest wzięty z kosmosu i sama sobie pluję w brodę, że mi się na ambicję zebrało ("trzeba było zostać przy tym Kawabacie!"), ale jednocześnie muszę przyznać, że pisząc ją uczę się rzeczy, o których nie miałam wcześniej zielonego pojęcia. Czasu zostało niewiele i prawdę mówiąc, nie wiem, jak się to wszystko potoczy, ale ciągle wierzę, że zdążę i za półtora miesiąca będę mogła się wreszcie w pełni zrelaksować. Nauczyłam się 741 znaków w ciągu 4 miesięcy, po tym nic mi już nie straszne ;).
Poza tym? Zajęć już nie mam i nie będę mieć, więc przeprowadziłam się do Daniela, do Kolonii. Tym razem pocztówek nie będzie (a szkoda - byłoby co pokazać!). Uczę się na nowo niemieckiego i czuję, że coraz bardziej mi się tu podoba. Chodzi mi też po głowie parę pomysłów, które odkładam na pół-magiczne "po magisterce". Zwłaszcza jeden tłucze mi się po głowie już od jakiegoś czasu i doczekać się już nie mogę, aż wreszcie będę mogła się za niego zabrać...! Jeśli rzeczywiście mi się uda, z przyjemnością się tym tu pochwalę, ale póki co - nie ma co zapeszać :).

I to by było na tyle. Dziękuję Wam wszystkim - czytającym, komentującym, obserwującym mojego bloga - za ten rok, który tu ze mną spędziliście. Dzięki Wam moje pisanie (które, jak chyba widać, bardzo lubię; żeby tak magisterka też mi tak gładko szła...) miało sens. Nie mówię, że zamykam tego bloga na zawsze; mam nadzieję, że kiedyś jeszcze uda mi się pojechać do Japonii (Kyushu, Shikoku i Hokkaido jeszcze przede mną...!), a wtedy z przyjemnością tu wrócę. 
Dziękuję raz jeszcze i do usłyszenia!

DAnia pozdrawiają wakacyjnie :)

9 komentarzy:

  1. Zdjęcie jakby znajome ); Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja Tobie również dziękuję siostrzyczko. Ty też byłaś dla mnie wielkim oparciem przez ten rok i właściwie nadal jesteś, więc cytując Billa Withersa "Lean on me, when you're not strong. And I'll be your friend, I'll help you carry on"

    OdpowiedzUsuń
  3. Schön euch in Köln zu sehen!
    P.und.M

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo zazdroszczę Ci tej przygody i cieszę się, że mogłaś coś takiego przeżyć. Mam wielką nadzieję, że kiedyś wrócisz do Japonii i znowu przygotujesz dla nas wpis na tym blogu.
    Dobrze, że wszystko się układa. Planujesz pobyt w Polsce na stałe? Czy jednak dołączysz do Ukochanego?
    Może pisz o swoich wrażeniach z pobytu w Kolonii? To też byłoby bardzo ciekawe.

    Piękne zdjęcie. Ładna z Was para!
    Wszystkiego dobrego!!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję tak owocnego wyjazdu i życzę szczęścia w kolejnych przygodach życia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniałe podsumowanie, a małą ilością stron magisterki się nie przejmuj - jakoś pójdzie, a jak nie teraz to obronisz się później;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, na jakiej uczelni studiowałaś? ;) Chciałam się skontaktować przez zakładkę "kontakt", ale przenosi mnie do skrzynki gmaila, nie tworząc jednak formularza wysyłkowego.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)