Wszystkich tych ryuugakuseiów*, którzy przyjeżdżają tu na dłużej lub krócej, trzeba gdzieś ulokować. Japończycy, którzy przyjeżdżają do Polski, mieszkają w normalnych akademikach - Jowicie, Hance etc. - razem z polskimi studentami. Tutaj sytuacja wygląda trochę inaczej: wszyscy gaijini* mieszkają we wspólnym akademiku, w którym Japończyków prawie nie ma. W związku z tym budynek nazwano adekwatnie do jego funkcji: International House. A że nazwa jest długa i trudna do wymówienia, wszyscy mówią na niego po prostu 'I House'.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyliśmy po wejściu do środka, był przestronny hol - dziwnie przestronny jak na Japonię, w której ponoć wszystko jest tak ściśnięte i "kompaktowe". Po prawej stronie wejścia znajduje się biuro/recepcja, w której przeważnie siedzą bardzo miłe panie, gotowe pomóc zagubionemu studentowi. Przed wejściem do recepcji, obowiązkowo, kapcie - nie można przecież przestąpić progu w butach.
W głębi holu znajdują się natomiast tablice z tabelkami, planami okolicy, plakatami informującymi o zagrożeniach, które czyhają na mieszkańców akademika, a także kosze na posegregowane śmieci.
Jednym z największych zagrożeń na terenie I Housu są... Małpy. O dziwo, nigdzie nie widziałam jeszcze ogłoszeń dotyczących trzęsień ziemi - a ostrzeżenie przed małpami wisi tuż przy samym wejściu.
Akademik ma 3 piętra - czyli, wg Japończyków, 4, bo parter to u nich 1. piętro. Na pierwszym znajduje się wspólny pokój, w którym studenci gromadzą się codziennie o 19; sypialnie też tam chyba są, ale nie znam nikogo, kto by tam mieszkał. Może to piętro dla doktorantów czy coś... W każdym razie my, zwykli studenci, mieszkamy na piętrze 2. i 3. Drugie piętro jest "europejskie", trzecie - "chińskie". Nie znaczy to, oczywiście, że od tej reguły nie ma wyjątków - ja np. wylądowałam na piętrze dla Chińczyków...
Windy w akademiku brak. Trzeba się wspinać - dłuuuugimi schodami.
Korytarze prowadzące do pokojów nie są szczególnie piękne. Kojarzą się trochę ze szpitalem.
Za to sam pokój jest całkiem przyjemny. Wprawdzie również trochę szpitalny, ale stosunkowo duży, czysty i nowoczesny. Jest w nim nawet lodówka, zlew i mała kuchenka!
Każdy pokój ma także własną łazienkę. Czystą, zadbaną i wyposażoną nawet w wannę!
Mamy również balkon. Którego nie wolno zostawiać otwartego, kiedy wychodzi się z pokoju, bo do środka mogą wejść małpy. Niestety, widać z niego głównie dachy - choć jak się człowiek odpowiednio wychyli w prawo, to może przestać je zauważać, za to zapatrzeć się w góry...
Jeszcze przed korytarzem prowadzącym do naszego pokoju znajduje się kolejny pokój wspólny. Każde piętro ma taki pokój - 2. i 3. dla studentów z danego piętra, a 1. wspólny, dla wszystkich. Oczywiście spędzanie czasu na nie swoim piętrze nie jest zabronione, ale w praktyce większość studentów siedzi jednak "u siebie"... Zazwyczaj przesiaduje tam całkiem dużo osób - głównie dlatego, że tylko tam jest internet. Moja współlokatorka, Haruto, i ja miałyśmy duże szczęście: nasz pokój jest na tyle blisko pokoju wspólnego, że internet do niego sięga. Wprawdzie jest dużo wolniejszy niż we wspólnym (Skype nie zawsze działa...), ale do przeglądania stron - albo pisania notek - spokojnie wystarcza.
Na przeciwległej ścianie pokoju znajdują się tajemnicze drzwi. Dopiero wczoraj odkryłam, że kryje się za nimi maleńki pokoik, w którym można spokojnie do kogoś zatelefonować albo porozmawiać z nim na Skypie.
Obok pokoju wspólnego znajduje się też najważniejsze pomieszczenie w akademiku - kuchnia. Chyba nikt nie gotuje u siebie w pokoju (bo nikt nie chce wdychać potem oparów jedzenia...), więc kuchnia (i ta część pokoju wspólnego, która robi za jadalnię) jest głównym miejscem spotkań ludzi z naszego piętra.
Jak widać, na ścianach wiszą liczne ostrzeżenia. Co robić, czego nie robić etc... Po japońsku - grzecznie i z odpowiednim wytłumaczeniem, po angielsku - prostym 'do not'.
Przed wejściem do kuchni stoi szafa, wypełniona talerzami, miseczkami, sztućcami etc. Wszystkim, co jest niezbędne do przygotowania posiłku.
A z drugiej strony, oczywiście... Kosze do segregacji śmieci. Które póki co konsekwentnie ignoruję, wyrzucając wszystko do "zbiorczego" kubła, który stoi obok... Segregacja w japońskim wydaniu jest trochę skomplikowana.
Z pokoju wspólnego wychodzi jeszcze jeden korytarz - równie szpitalny jak poprzedni i, podobnie jak on, prowadzący do pokoi studentów. Ale na jego końcu znajduje się jeszcze jedno, bardzo istotne pomieszczenie: prasowalnio-pralnio-suszarnia. Prasowanie jest darmowe; pranie kosztuje 200 jenów, a suszenie - 100.
A kiedy chciałam zrobić zdjęcie pokoju wspólnego na pierwszym piętrze, odkryłam, że...
...że szykuje się tam sukiyaki party!
W związku z czym musiałam przerwać obfotografowywanie wszystkiego dookoła i pomóc reszcie w siekaniu porów i kapusty pekińskiej. Za pół godziny będę je jeść :).