sobota, 10 listopada 2012

Hiroshima-jou i Shichi-go-san

Kolejnego (i jedynego pełnego) dnia naszego pobytu w Hiroshimie postanowiliśmy wybrać się z rana do miejscowego zamku. Podzamkową świątynię widzieliśmy nawet z okna hotelu, więc tym razem nie wiązała się z tym żadna wielka wyprawa. 10 minut spaceru i byliśmy na miejscu. Pogoda była piękna, słońce świeciło - klimat był więc, w polskim rozumieniu tego słowa, zupełnie nielistopadowy. Zresztą nadal jest; już teraz wiem, że będzie to najpiękniejszy listopad w moim życiu. Nie ma mowy o całodziennych ulewach i szarości - wręcz przeciwnie, dopiero teraz drzewa rozkręcają się na dobre i robi się naprawdę kolorowo. Zanim zaczniecie mi zazdrościć i marudzić, że w Polsce to jest zimno, ludzie już szyby skrobią i w ogóle jest tragicznie, to chciałabym Wam przypomnieć tylko o jednym szczególe - Wy mieliście normalne lato. I nie próbujcie mnie przekonywać, że było porównywalne, bo w Polsce też przez cały tydzień (!) temperatury dochodziły do 40 stopni. Bo aż nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, jak to słyszę. Obojętnie jakich temperatur by w Polsce nie było, nigdy nie zdarzyło mi się tam oddychać wodą - a tu robiłam to przez jakieś 3-4 miesiące. Normalne lato mieliśmy na początku października, a teraz przyszedł czas na opóźnioną jesień...

Znów zgubiłam wątek. Mniejsza z tym. W każdym razie, poszliśmy zwiedzić zamek.



Czekało na nas na miejscu parę niespodzianek.

Po pierwsze: odbywał się pod zamkiem jakiś festiwal chryzantem czy co to tam było. Wiadomo, symbol Japonii, zwłaszcza rodu cesarskiego, a że widocznie akurat teraz kwitnie, to Japończycy wyczyniają z tymi kwiatami cuda. Im się to pewnie kojarzyło patriotycznie, ale dla mnie wyglądało jak przycmentarne stoiska we Wszystkich Świętych. Z drugiej strony, nie mam nic ani do cmentarzy, ani do Wszystkich Świętych, a już na pewno nie do pięknych kwiatowych dekoracji - więc chociaż bawiło mnie to porównanie i ewidentny rozdźwięk w odbiorze chryzantem przeze mnie i przez Japończyków, to podobało mi się bardzo.


Po lewej rozstawiają się chryzantemowe stoiska

Absolutnie Najpiękniejsza Dekoracja
Daniele ;)



Mniejsze prace konkursowe
Drzewo, które przeżyło wybuch bomby - tak, tak, w Hiroshimie od bombowej tematyki nie da się uciec...
Spalony bombą fragment drzewa



Po drodze do zamku odkryliśmy również chram shintoistyczny. I wprawdzie była sobota, ładna pogoda i chram pewnie jest całkiem znany, skoro znajduje się w takim miejscu, ale i tak wydał mi się jakoś podejrzanie zatłoczony... No i te dzieci w kimonach? Czyżby shichi-go-san?


Shichi-go-san to jedno z najważniejszych shintoistycznych świąt (czy raczej: obrzędów, wydarzeń... jakkolwiek to nazwać). Tego dnia rodzice przyprowadzają do chramów swoje 3- i 7-letnie córki oraz 5-letnich synów. Nie mam pojęcia, na ile ważny jest dla nich religijny aspekt tego wydarzenia; w końcu to jednak chram, modlą się do bogów etc., więc jakiś element religijny, choćby podświadomy, powinien tam być. Ale przede wszystkim to okazja do świętowania w rodzinnym gronie, wspólnego wybrania się do chramu i wystrojenia dzieci w piękne kimona. Stroje zachodnie też się trafiają (wyglądają, zwłaszcza na trzylatkach, równie kawaii jak kimona), ale jednak tradycyjne, japońskie przeważają. I to właśnie widok dzieci w kimonach jest dla gajdzińskiego obserwatora najciekawszy...

Wiem, że są ludzie, którzy dzieci nie lubią w ogóle i ich widok nijak na nich nie działa. Choćby były poubierane w kimona. Ale ja się do nich nie zaliczam; dzieciaki były dla mnie przeurocze i właściwie 3/4 moich zdjęć z "zamku" przedstawia maluchy. No i cała ta atmosfera rodzinnego świętowania... Aż ciepło się robiło.
















Lubię w japońskich dzieciach to, że są tak mało japońskie; nie wiedzą, co im wypada, a co nie, dziewczynki nie starają się być kawaii i ukryć, że posiadają jakikolwiek iloraz inteligencji, chłopcy... Chłopcy mnie nie interesują :P. Ale wszyscy są po prostu dziećmi, takimi samymi jak dzieci w Polsce czy gdziekolwiek indziej. Może dlatego tam mi wesoło na ich widok. No i co niektóre patrzą na nas jak na kosmitów - to też jest dość zabawne ;).

W końcu ruszyliśmy w stronę zamku.





...w którym czekała na nas bardzo przyjemna informacja :)


I to by właściwie było na tyle zamku, bo w środku obowiązywał zakaz robienia zdjęć. Zresztą, wnętrze jest w całości nowe (zamek został odbudowany parędziesiąt lat temu); zawiera głównie wystawy i tablice informujące o historii miasta. Były nieraz całkiem ciekawe, ale jednak niezbyt fotogeniczne. Za to ze szczytu zamku można obfotografować Hiroshimę:



Odkryliśmy tajemniczą fontannę, która jakoś nam wcześniej umknęła


Atomowa Kopuła / Hiroshima Dome / Genbaku Doomuu
W końcu zeszliśmy z powrotem na dół i poszliśmy poszukać widzianej z góry fontanny.

Wszystkich Świętych w pełni


A potem Ania zauważyła w pobliżu wróble. I wpadła na amen.






Three Little Birds pitch by my doorstep...

Miały być kolejne Three Little Birds, ale jeden zwiał, a pozostałe dwa się na mnie najwyraźniej wypięły :P
A to dopiero pierwsza połowa dnia...

6 komentarzy:

  1. ale po prostu zimno jest, no!
    :-p

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię tego słowa, ale nie da się tego inaczej określić: dzieci są naprawdę kawaii!!! :D A te kolorowe, śliczne kimona... Cudowne :) Wróbelki też są kawaii :)

    Kasia B. (kiedyś P.)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne zdjęcia córeczko :D Naprawdę słodkie.Czekam na relacje z drugiej połowy A nasza jesień w tym roku też wyjątkowo długo kolorowa i słoneczna :) MAMA

    OdpowiedzUsuń
  4. Japonia, Japonia, Japonia! Nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszczę tego, że zwiedzasz sobie świat! Życzę Ci jak najlepiej - zdaj studia itp ;).
    Tak się zastanawiam - potrafisz już spokojnie przeczytać sobie książkę w jęz. japońskim? xD Wiem, że dziwne pytanie, ale to mnie ciekawi. No bo już prawdę powiedziawszy trochę w tej Japonii jesteś. A poza tym, jesteś bardzooo mądrą dziewczyną :). Marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm. Przeczytać chyba dam radę, ale niekoniecznie "spokojnie" - trochę się nad tym jednak trzeba namęczyć. Wszystko oczywiście zależy od typu książki; współczesną literaturę w stylu Ogawy Yoko czyta się łatwo, ale już "Tancerka z Izu" Kawabaty Yasunariego (czasy przed II wojną), mimo niewielkiej objętości, zajęła mi trochę czasu. Na jego "Dzienniku szesnastolatka" poległam już zupełnie, bo wszystkie dialogi napisane były w osakijskim (?) dialekcie, więc nie rozumiałam prawie nic. Mogłam tylko tłumaczyć pojedyncze słowa i zgadywać, jak się ze sobą łączą ;).
      Generalnie nie czytam jeszcze po japońsku tak po prostu, dla przyjemności. Głównie dlatego, że mam tu sporo rzeczy do roboty i nie starcza mi czasu ;). Póki co gromadzę książki, wezmę się za nie po powrocie ;).

      Usuń
  5. O, ale tam przynajmniej są wróble, nyo~! Bo ja teraz co roku widuje jednego, a jak dwa - to już fenomen jest. Ech...

    A zdjęcie cudowne~! Dzieci japońskie mało japońskie? Bo to dzieci xD Dzieci zawsze i wszędzie takie są - z czasem, im bardziej się "socjalizują", to zaczynają odgrywać różne role. No ale... ; )

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)