środa, 7 listopada 2012

Hiroshima Dome i Peace Memorial Museum

Najpierw były urodziny Amy i przyjęcie-niespodzianka w restauracji/cukierni Ninja. Ciastowy tabehoudai. O ironio, ciasta akurat nie jadłam w ogóle; moja poprzednia wizyta w Ninja wypadła w piątek, a że prawie wszystkie "nieciastowe" rzeczy zawierały mięso, więc prawie niczego nie mogłam wtedy zjeść. No, to tym razem to sobie odbiłam.

Potem - Halloween Party, na którym ostatecznie się nie pojawiłam. Próbowałam się do tego zmusić, ale kilka godzin przed rozpoczęciem imprezy nagle dotarł do mnie cały absurd sytuacji: Friendsowie chcą nam zrobić przyjemność, organizują to Halloween po to, żebyśmy się wszyscy dobrze bawili, a ja mam tam iść prawie że "za karę"? Wysłałam maila do mojej tutorki i wymówiłam się złym samopoczuciem (co zresztą było nawet zgodne z prawdą, bo na myśl o najeździe Friendsów zaczynał mnie boleć brzuch). Mam nadzieję, że i beze mnie dobrze się bawiła.

A potem pojechaliśmy do Hiroshimy.


Przyznam szczerze, że niespecjalnie "jarałam się" tym wyjazdem. A już na pewno nie Hiroshimą. Cieszyłam się na myśl o zobaczeniu Miyajimy i wiązałam spore nadzieje z zamkiem Białej Czapli w Himeji, który zamierzaliśmy zwiedzić w drodze powrotnej do Kioto - ale Hiroshima jako taka nie interesowała mnie zupełnie. Nie kojarzyła mi się z niczym przyjemnym. Wiadomo: bomba atomowa, wybudowane ku pamięci Peace Memorial Museum, ponoć jakiś park dookoła, o którym opowiadał nam parę miesięcy temu Antti - i to tyle. Nic specjalnego. Byłam więc święcie przekonana, że główną zaletą Hiroshimy jest bliskość Miyajimy.

I znów nie miałam racji.

Hiroshima zachwyciła mnie od pierwszej chwili - bo to po prostu zaskakująco ładne miasto. Dużo zieleni, przestrzeni, płaskiego terenu etc. Wydaje mi się, że może to być "zasługa" (jakkolwiek nieodpowiednio to brzmi) tej bomby, która zrównała to miasto z ziemią i zmusiła Japończyków do odbudowania go od podstaw. W świecie samochodów, tramwajów, wielopiętrowych budynków... Stąd szerokie ulice, szerokie chodniki i ogólnie ogarnięte rozplanowanie miasta. To, że po wybuchu nie pozostały tam żadne świątynie (więc nie trzeba było upychać budynków między jednym chramem a drugim, jak się gdzieniegdzie, ekhm ekhm, zdarza) z pewnością pomogło w wybudowaniu miasta przystosowanego do potrzeb XX wieku. A przynajmniej taka jest moja hipoteza.

Jest więc Hiroshima dość przestrzenna (w porównaniu do Kioto nawet bardzo), mało tradycyjna, miejscami wręcz wzruszająco europejska. W marcu uznałabym to wszystko za wady - teraz zachwyciło mnie to i pozwoliło poczuć się trochę bardziej jak w domu. Spędziłam tam łącznie tylko dwa dni, czyli zdecydowanie za krótko na nacieszenie się tym miastem i było mi naprawdę smutno, kiedy przyszedł czas na powrót do Kioto. Mimo wizji zwiedzania Himeji.





Jako że przybyliśmy na miejsce dopiero ok. 15, nie mieliśmy w piątek zbyt wiele czasu na zwiedzanie. Zwłaszcza, że wszystkie zabytki są zamykane ok. 17-18... Postanowiliśmy więc zwiedzić najważniejszy punkt programu, czyli Hiroshima Dome, Peace Memorial Museum i ten park, co to niby miał być dookoła. Niezbyt to optymistyczne miejsce - Hiroshima Dome to szkielet budynku, który jakimś cudem przetrwał wybuch bomby atomowej, a dziś jest ponurą pamiątką 6 sierpnia 1945. Muzeum, choć ma "upamiętniać pokój", również prezentuje głównie historię zrucenia na Hiroshimę bomby - przyczyny, bezpośrednie skutki, choroby popromienne, strzępy pozostałości z "tuż po wybuchu" etc. Efekt jest istotnie pokojowy - człowiek wychodzi stamtąd kompletnie styrany psychicznie i w całkowicie pacyfistycznym nastroju. A z drugiej strony - miejsce niby smutne, ale park piękny...
Zaczynało już powoli szarzeć, więc zdjęcia wyszły mi trochę poruszone. Nie zauważyłam tego na podglądzie, niestety.










No i co? Nie wygląda Wam to europejsko? Mają tam nawet kamienne mosty!



Po nacieszeniu oczu parkiem przyszedł czas na bardziej przygnębiającą część:



Hiroshima przed wybuchem...


...i po:




Kolejna makieta - epicentrum wybuchu:


Kiedy wyszliśmy z muzeum, na dworze było już ciemno. Całkiem dobrze korespondowało to z moim nastrojem - zupełnie innym niż półtorej godziny wcześniej.



O, a to tak a'propos - demonstracja przeciwko wznowieniu pracy elektrowni atomowej:



Na koniec bonus dla mojej rodziny: sklep z importowanymi rzeczami, do którego zaszliśmy w drodze powrotnej. Uwaga: żart wewnętrzny! Osoby nie będące moimi rodzicami ani siostrą mogą nawet nie próbować zrozumieć elementu humorystycznego ;).


Aha. Tak z innej beczki. Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. Imieniem, nickiem, zarejestrowanym kontem - czymkolwiek. Bo mi naprawdę dziwnie, kiedy zamieszczam link do posta na Facebooku, a kilka minut później odkrywam na blogu anonimowy komentarz. Głowię się wtedy: wszedłeś tu z fejsa czy nie? A jeżeli tak, jeżeli jesteś moim znajomym, to czemu się nie podpiszesz? Nie dodaję sobie facebook'owych znajomych na siłę, żeby tylko mieć ich więcej; przeciwnie, regularnie robię w nich "czystki", żeby zostali tam tylko ludzie, których naprawdę znam i chcę utrzymywać z nimi kontakt. Więc dziwnie mi z myślą, że ktoś z tych ludzi nie chce przyznać mi się do bycia sobą. Z góry dziękuję.

5 komentarzy:

  1. Ja się przyznałam do mrówek :p Mama :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mrówek to nawet nie musiałaś się przyznawać - nikt inny by o to nie zapytał :P A Jupiter Wam się podobał? ^^

      Usuń
    2. Oczywista oczywistość że musiał się podobać:D
      Widzę, że zaczynasz się specjalizować w zdjęciach nocnych. Ładnie Ci wychodzą :)

      Usuń
  2. Rzeczywiście, wygląda bardzo europejsko ;) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Europejsko, ale na sposób japoński ; )

    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)