piątek, 6 kwietnia 2012

Kupiłam czarny rower...

...co w Japonii wcale nie jest taką prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać. No, ale po kolei.

Jeszcze zanim tu przyjechałam postanowiłam, że kupię sobie rower. Nic specjalnego - taki, żeby miał dwa kółka, ramę, hamulce i porządny łańcuch. Żebym nie bała się na nim jeździć. Od znajomych słyszałam, że to wcale nie jakiś wielki wydatek, a nawet można na tym sporo zaoszczędzić...
I rzeczywiście, już pierwszego dnia przekonałam się, że jeśli nie zamierzam zbankrutować, to rower jest mi absolutnie niezbędny. Każda kolejna wycieczka do miasta tylko mnie w tym poczuciu utwierdzała. Wprawdzie do pobliskiej Kamigamo-jinji jeździ spod uczelni bezpłatny shuttle bus, ale jakakolwiek dalsza wycieczka oznacza wydatek przynajmniej 220 jenów - w jedną stronę. Łącznie 440 jenów (przynajmniej...), czyli około 16 zł. A biorąc pod uwagę, że dzienna kwota "do zużycia" miała wynosić ok. 1000 jenów... Cóż, niespecjalnie uśmiechało mi się przeznaczanie połowy tej kwoty na dojazdy. Zwłaszcza w miejsca, do których wcale nie mam daleko i na upartego mogłabym do nich nawet iść pieszo, tylko reszta grupy musiałaby na mnie poczekać z godzinę... Moje ostatnie wątpliwości rozwiała sprawa kościoła, który jest za daleko, żeby iść do niego pieszo, a jednocześnie zdecydowanie za blisko, żebym za wyjazd na mszę miała płacić co tydzień 16 zł. Kupuję rower!

Miałam sporo szczęścia, bo znajoma z I-Housu miała właśnie rower na zbyciu. Nie jej, kolegi. A może kolegi kolegi. Nieważne. Grunt, że kosztował nędzne 4000 jenów. Kupowałam go, prawdę mówiąc, w ciemno i zupełnie nie w tej kolejności co trzeba: najpierw powiedziałam, że raczej go chcę, potem zobaczyłam jego zdjęcia, zdecydowałam, że kupuję, a dopiero na końcu zobaczyłam go na żywo...

'It's so good! Oh - it has no gears, but even then it's great! I came all the way up here from Kamigamo-jinja, which is like, you know, up and up all the time, and it was so good! God, it's better than mine!'

Koleżanka się emocjonowała. Mnie informacja o braku przerzutek trochę zaniepokoiła, ale szybko ją zignorowałam. E tam. Jak Checa mówi, że jest dobry, to widocznie jest. A nawet jeśli, to 4000 jenów to naprawdę mega dobra cena... Cindy kupiła swój pierwszy za 4500, po czym miała dwie pany... yyy, gumy znaczy... i zderzenie z motocyklem. Kolejny, solidny, kupiła za 7000. A mój jest i solidny, i tani, ha!


Ale niestety, jesteśmy w Japonii, więc wszystko musi być bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Otóż tu rowery się... rejestruje. Jak samochody. Policja ma ponoć zwyczaj zatrzymywać rowery i sprawdzać, czy są zarejestrowane i do kogo należą. I lepiej, żeby nie okazało się, że jeździ się na cudzym albo, co gorsza, niczyim...

Miałam iść do tej rejestracji z Checą. Ale wczoraj niesamowicie przeciągnęły nam się formalności związane z wyrabianiem ubezpieczenia zdrowotnego i gajdzin-karty (外国人登録証明書[gaikokujin toroku shomeisho], znane również - oficjalnie! - jako Alien Registration Card), więc kiedy wróciłam do domu, byłam już zbyt zmęczona na chodzenie gdziekolwiek. Byłam zresztą przekonana, że wszystko będzie już zamknięte. Powiedziałam, że zrobimy to dzisiaj i poszłam spać... Tyle tylko, że Checa zaginęła w akcji. Szukałam jej dziś pół dnia i dopiero przy obiedzie dowiedziałam się, że pojechała na wycieczkę do Nary. Mogłam przełożyć akcję na jutro albo zabrać się za to sama. A że czas mnie goni - muszę jak najszybciej wystąpić o pozwolenie na pracę dorywczą - wybrałam tę pierwszą opcję...

Checa mówiła coś o policji, przypomniałam sobie. Ok. Znalazłam na mapach google najbliższy posterunek i pojechałam.

Pan policjant był miły, lekko podstarzały i absolutnie nie był w stanie zarejestrować mojego roweru. Nie, nie, to tylko sklepy z rowerami. Policja się tym nie zajmuje. Hmmm, właściwie to jak rower jest zarejestrowany, a zmienia się tylko nazwisko właściciela, to chyba nie muszę go rejestrować jeszcze raz. Ale z drugiej strony, gdyby coś się stało, to lepiej, żeby rower był zapisany na mnie. Hmmm, no tak. Tu za rogiem jest sklep z rowerami, zajmie mi to minutę. Prosto i w lewo. W lewo. Lewo. Wcześniej prosto. Tak? Gajdzin zrozumiał? W lewo. Prosto i w lewo.

Gajdzin zrozumiał, więc pojechał prosto i w lewo. Zanim jeszcze zdążyłam porządnie zaparkować rower wyszedł ze sklepu kolejny pan - nieco mniej podstarzały i zdecydowanie mniej miły.
 - Dzień dobry, chciałam zarejestrować rower - powiedziałam.
 - Eeee?!
 - CHCIAŁAM ZA-RE-JE-STRO-WAĆ ROWER.
 - mbdwdmk?
Hmm, mój japoński jest najwyraźniej słabszy, niż mi się wydawało. No ale nic. Jedziemy dalej:
 - Kupiłam go od przyjaciela, dostałam od niego taki dokument...
 - Eeee, co to? Mbdwdm... Wejdź.
Weszłam.
 - Co tu jest napisane? To nie ten numer! Tu! TU! Ten sklep ma taki numer! Na kartce jest inny numer! Ten sklep nie ma związku!!!
 - Aaaa... Aha.
 - Nie zarejestruję ci tu roweru!!!
 - Aha. Rozumiem.
 - Nie tutaj!
 - Ale byłam na policji i pan mi powiedział, że...
 - Czemu, mdwdmdbb wmdtam mgifw atyrdhc bjksd yrijdcv dyyuoxnc bnfgduqidlvheyk yueydj xbncfghdc xvsejy urusai!
O, zrozumiałam ostatnie słowo. Znaczy: "głośny". Albo: "wkurzający". Albo: "zamknij się". Miałam nadzieję, że pan sprzedawca nie kazał mi się właśnie zamknąć, tylko wkurza się na policję, że odsyła mu tu niezorientowanych gajdzinów z KSU...
Całe szczęście, dalej było trochę lepiej. Niesympatyczny pan, będący absolutnym zaprzeczeniem stereotypowego (i zresztą normalnego) japońskiego sprzedawcy, wykonał kilka telefonów, zorientował się, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie powinnam jechać i nawet uruchomił google maps, żeby pokazać mi drogę. Okazało się, że muszę jechać do sklepu, w którym rower został zakupiony. Całe szczęście, Sandrine, kimkolwiek był, kupił go niedaleko, w Kitaoji... Z ulgą uciekłam z tego sklepu, goniona gromkimi okrzykami sprzedawcy: Tutaj nie!

Właściwy sklep, ten w Kitaoji, odnalazłam bez większych problemów. Tam z kolei obsługiwał mnie młody chłopak - na oko w moim wieku, czyli pewnie 10 lat starszy. Ten, w przeciwieństwie do niesympatycznego dziada, który nie wysilił się nawet na zwracanie się do mnie w formie uprzejmej (desu, masu), mówił do mnie w keigo, czyli języku honoryfikatywnym. Takie "nasz klient, nasz pan", tylko że w warstwie językowej... Tak, oczywiście, zarejestrują mi rower. Ale to kosztuje. 500 jenów. Co szanowna klientka postanawia? Zarejestrować? Oczywiście. Proszę chwilę poczekać... Napompował mi nawet koła. A na koniec stał przed sklepem, aż odjechałam. Pewnie jeszcze się do tego kłaniał. Nie widziałam go, niestety. W końcu jechałam na rowerze...

Tak więc operacja jitensha toroku została zakończona sukcesem. Rower jest w 100% mój. Ma nalepkę z numerem identyfikacyjnym... I jeszcze jedną z logiem I-Housu, bo przecież w Japonii TRZEBA do kogoś należeć, a nie istnieć jako jakaś tam samodzielna jednostka. Hamulce trochę skrzypią, przerzutek brak... Ale jeździ i nie mam wrażenia, jakby miał się zaraz rozpaść, więc chyba nie jest źle. Źle to jest z moją rowerową kondycją. Pedałowanie pod górkę mnie wykańcza... 
No nic, praktyka czyni mistrza. Przyzwyczaję się.



I nawet mam koszyk, ha!

10 komentarzy:

  1. http://www.youtube.com/watch?v=t3egiwTDffc

    OdpowiedzUsuń
  2. Rower jest fajny, przynajmniej na zdjęciach:) I już wiem, że, w razie gdybym kiedyś trafił do Japonii, muszę unikać sprzedawców rowerów:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny post! Choć nie jestem zwolenniczką długich wisów z ciekawością przeczytałam go od deski do deski! Czekam na kolejne i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, wcale nie musialas jechac do sklepu gdzie rower byl kupiony. Ten pan chcial sie ciebie najwyrazniej pozbyc. Bo co jakby rower byl z Hokkaido? Nie do rady zarejestrowac?
    Ale i tak moze sie pozniej okazac, ze byl skradziony i ci go skonfiskuja. Ja kupilam jeden w Hard Offie i zarejestrowalam i po pol roku, policjant przyjechal mi do domu i cyrk byl, bo rower byl skradziony. Na szczescie mialam jeszcze stary kwitek z Offu wiec przynajmniej moglam udowodnic skad pochodzil.

    OdpowiedzUsuń
  5. @masaccio: O, jak dawno nie słuchałam tej piosenki! :)
    @ Zbyszekpir: O nie, nie musisz unikać. Ten dziad był jakiś dziwny. Wszyscy tu, którym opowiadałam tę historię, robili wielkie oczy i mówili, że chyba trafiłam na jedynego nieprzyjemnego sprzedawcę w Japonii.
    @ Justyna: Cieszę się, że Ci się podobał :). Nie chciałam tu pisać nic długiego, ale tym razem nie było wyjścia - miałam za mało zdjęć ;).
    @ dwakoty: Też się nad tym zastanawiałam, co by było, jakbym kupiła go w innym mieście chociażby... :/ I też mi się wydaje, że po prostu mnie spławiali, jeden od drugiego, bo im się nie chciało. Ale jak już napisałam Zbyszekspirowi - ten dziad był jakiś dziwny. Za to we właściwym sklepie było bardzo miło i tam zapewne zarejestrowaliby mi nawet rower z Hokkaido...
    Mój kwitek siedzi w portfelu i nie zamierzam go stamtąd ruszać, aż będę się wyprowadzać... Więc jakby co to też się wybronię :).

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę przyznać, że czytałam historię z zapartym tchem :) A do koszyczka sobie dokup jakiegoś dużego, futrzastego zwierzaka, coby dobrze pasował ;)

    Teraz czekam na historię o poszukiwaniu pracy dorywczej ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Haha, dobre xD
    Potrafisz pisać bardzo zajmująco.
    Też czekam na historię dot. pracy dorywczej xD

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniały post ! To jest piękne ! Moja koleżanka z pracy zastanawiała się czemy ryczę rechocząc ze śmiechu ...
    Jesteś właścicielką roweru :) Koniecznie zabierz go ze sobą do Bydgoszczy jak będziesz wracać.

    Aniu, powinnaś książki pisać. Literatką być ;)

    Jesteś genialna ! Kochana Aniu ! Czekamy na więcej wpisów i postów, czekamy na więcej anegdot z życia codziennego szczęśliwej studentki z Kioto ! :):) A potem zbierze się je w całość i wyda jakąś książkę !! ...

    Pozdrawiam serdecznie. Zdrówka życzę.

    p.s.: nie możesz zrobić tak by komentować posty bez logowania ! błagam - wpisanie komentarza zajmuje mi kilkanaście minut bo wnerwiam się na sposób logowania ...

    Miłego dnia/wieczora/nocy ; Spokojnego weekendu;

    OdpowiedzUsuń
  9. Również jestem z Bydgoszczy :) Pozdrawiam. Nie wracaj u Nas zimno i ma padac śnieg ;-P

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Beata&Luiza: Mam nadzieję, że nie będzie potrzeby opisywania przygód przy szukaniu baito ;). Mam już zezwolenie na pracę, więc liczę na to, że teraz ludzie z uniwersytetu pomogą mi coś znaleźć... Ponoć tak to tu działa.
    @ Bydgoszczanin: Coraz bardziej podejrzewam Cię o bycie moim kuzynem ;). Specjalnie dla Ciebie odblokowałam komentarze... Najwyżej włączę moderację, jakby była potrzeba :). Dziękuję za miłe słowa i też pozdrawiam!
    @ Dharoo777: O, no proszę, jak nas dużo! Ha, u nas właśnie przed chwilą padał śnieg i nie bardzo rozumiem, jak to możliwe - temperatura na plusie, słońce świeci... A nie wrócenie do Bydgoszczy jest absolutnie wykluczone, za bardzo lubię to miasto :).

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę o podpisywanie komentarzy. W jakikolwiek sposób. Dziękuję :)