Miało być o czymś innym. Miała być druga część drugiego dnia w Hiroshimie i jej okolicach. Ale Blogger odmówił współpracy i, bezczelny, nie pozwala mi dodawać zdjęć. Twierdzi, że wykorzystałam już cały bezpłatny limit miejsca na Picassie. To ja mam jakiś limit na zdjęcia? Mam w ogóle Picassę? No proszę, proszę, czego to się człowiek nie dowie...
Obecnie jestem w trakcie porządkowania mojej świeżo odkrytej Picassy. Dobra wiadomość jest taka, że pododawały mi się do niej wszystkie zdjęcia, które kiedykolwiek załadowałam na Bloggera, nie tylko dodałam. A że na początku, zanim zaczęłam zdjęcia stemplować, zaokrąglać im rogi i wyczyniać z nimi inne cuda, miałam w zwyczaju ładować zdjęcia całymi folderami i dopiero potem wybierać z nich te, które chcę opublikować... To moja Picassa jest pełna zdjęć, które do bloga nie są mi absolutnie potrzebne. Czasem pododawanych nawet dwu-trzykrotnie. Więc spokojnie mogę zwolnić miejsce na nowe zdjęcia.
Złych wiadomości jest trochę więcej.
Po pierwsze, zdjęć "japońskich" mam (a raczej miałam, bo sporo już powyrzucałam...) ponad tysiąc, więc czeka mnie trochę pracy.
Po drugie, na początku nie bardzo ogarniałam, które zdjęcia są mi do bloga potrzebne, a które nie, więc w niektórych postach w miejscach fotografii i filmików pojawiły się czarne dziury. Wiem, że zepsułam pierwszy post z Okinawy - i mam nadzieję, że na tym koniec. Ale jeśli jeszcze gdzieś natkniecie się na czarne kwadraty, to proszę, dajcie mi znać. Z wyjątkiem filmików z vloga Kathy - wiem, że spora część z nich już nie działa, ale na to nie mam wpływu.
A po trzecie, Picassa ma jakiś opóźniony zapłon, bo co prawda zdjęcia pousuwałam już w ilościach hurtowych, ale ona nadal twierdzi, że nie mam wolnego miejsca. Więc nie mogę naprawić dziur. Ani napisać posta, którego zaczęłam pisać w nocy.
Więc zamiast nadrabiać Hiroshimę i wklejać piękne zdjęcia, będę dziś nudzić. Parę słów o dobiegającym już końca listopadzie. Może chociaż jedna fotografię uda mi się wkleić...? Smutno tak bez żadnej...
Obecnie jestem w trakcie porządkowania mojej świeżo odkrytej Picassy. Dobra wiadomość jest taka, że pododawały mi się do niej wszystkie zdjęcia, które kiedykolwiek załadowałam na Bloggera, nie tylko dodałam. A że na początku, zanim zaczęłam zdjęcia stemplować, zaokrąglać im rogi i wyczyniać z nimi inne cuda, miałam w zwyczaju ładować zdjęcia całymi folderami i dopiero potem wybierać z nich te, które chcę opublikować... To moja Picassa jest pełna zdjęć, które do bloga nie są mi absolutnie potrzebne. Czasem pododawanych nawet dwu-trzykrotnie. Więc spokojnie mogę zwolnić miejsce na nowe zdjęcia.
Złych wiadomości jest trochę więcej.
Po pierwsze, zdjęć "japońskich" mam (a raczej miałam, bo sporo już powyrzucałam...) ponad tysiąc, więc czeka mnie trochę pracy.
Po drugie, na początku nie bardzo ogarniałam, które zdjęcia są mi do bloga potrzebne, a które nie, więc w niektórych postach w miejscach fotografii i filmików pojawiły się czarne dziury. Wiem, że zepsułam pierwszy post z Okinawy - i mam nadzieję, że na tym koniec. Ale jeśli jeszcze gdzieś natkniecie się na czarne kwadraty, to proszę, dajcie mi znać. Z wyjątkiem filmików z vloga Kathy - wiem, że spora część z nich już nie działa, ale na to nie mam wpływu.
A po trzecie, Picassa ma jakiś opóźniony zapłon, bo co prawda zdjęcia pousuwałam już w ilościach hurtowych, ale ona nadal twierdzi, że nie mam wolnego miejsca. Więc nie mogę naprawić dziur. Ani napisać posta, którego zaczęłam pisać w nocy.
Więc zamiast nadrabiać Hiroshimę i wklejać piękne zdjęcia, będę dziś nudzić. Parę słów o dobiegającym już końca listopadzie. Może chociaż jedna fotografię uda mi się wkleić...? Smutno tak bez żadnej...